Ciężkie straty na „jadowitym paliwie”
Skandal związany z zablokowaniem rurociągu Przyjaźń milionami ton zanieczyszczonej ropy naftowej w Rosji nazywają „naftowym Czernobylem” - pisze w "Gazecie Bankowej" Marek Budzisz.
To co wydarzyło się pod koniec kwietnia, kiedy Białorusini poinformowali, że rurociągiem Przyjaźń płynie zanieczyszczona chlorem mieszanka różnych gatunków ropy naftowej nie mogło nastąpić w gorszym dla Moskwy momencie. (…) Rosyjska gospodarka, wbrew powtarzanym niczym mantra od lat przez kremlowskich urzędników zapewnieniom o potrzebie zmiany jej struktury, jest uzależniona od wydobycia węglowodorów. Rosja nadal, jak mówią na Wschodzie, „siedzi na energetycznej igle”. Mało tego, sytuacja jej gospodarki w coraz większym stopniu zależy od tego, ile wydobędzie i sprzeda ropy naftowej i gazu. O ile w 2000 roku z eksportu węglowodorów pochodziło 52 proc. jej dochodów, o tyle w roku 2017 wskaźnik ten wynosi 55 proc. Jeszcze bardziej widoczne jest uzależnienie budżetu federalnego od eksportu ropy naftowej i gazu ziemnego – w 2000 roku z tego źródła pochodziło 25 proc. jego dochodów, a teraz 40 proc. Przy czym trzeba pamiętać, że wprowadzona w Rosji w 2004 roku reforma opodatkowania węglowodorów z eksportu ropy naftowej uczyniła główne źródło zasilania budżetu Federacji. Eksport gazu jest opodatkowany znacznie łagodniej, a i koszty związane z gigantycznymi inwestycjami, w postaci rozmaitych „Potoków” i „Sił Syberii”, znacząco obniżają budżetowe wpływy z tego tytułu. Złośliwcy, a może dobrze poinformowani, przekonują, że nie jest to przypadkowe, bo na dostawach i kooperacji z Gazpromem bogacą się przedsiębiorcy z najbliższego otoczenia Putina.
Jak to wygląda na poziomie budżetu Federacji Rosyjskiej? Otóż w 2017 roku podatki z tytułu eksportu ropy naftowej stanowiły 15,8 proc. jego całkowitych skonsolidowanych dochodów, podczas gdy gazu ziemnego tylko 3,7 proc. W 2018 roku Rosja wyeksportowała ropę o wartości 152 mld dol. (42,4 proc. całego eksportu) a gazu jedynie za 41 mld dol. (11,6 proc.). Najnowsze informacje, jakie napływają z Gazpromu mówią, że wolumen tegorocznego eksportu koncernu może być znacząco niższy od rekordowego w roku ubiegłym (po pierwszych pięciu miesiącach spadek wynosi ponad 7 proc.). A to wszystko oznacza, że wzrost gospodarczy Rosji bezpośrednio zależny jest od eksportu ropy naftowej.
Straty na „jadowitym paliwie”
Jeszcze w maju, kiedy skutki kryzysu związanego z rurociągiem Przyjaźń nie były oczywiste, przedstawiciele rosyjskiego rządu argumentowali, że w interesie Rosji nie leży zmniejszanie wydobycia, po to aby utrzymywać wysoki poziom cen światowych. Odpowiadający za finanse minister Anton Sulianow wręcz nawoływał, aby w trakcie czerwcowego spotkania OPEC+, na którym ma zapaść decyzja w sprawie ewentualnego kontynuowania cięć wydobycia, zdecydować o podwyższeniu produkcji. Jak dowodził, z wysokich cen cieszą się głównie producenci amerykańscy, którzy lawinowo zwiększają wydobycie. Jego zdaniem, najlepszym rozwiązaniem byłoby powtórzenie manewru, jaki Arabia Saudyjska przeprowadziła kilka lat temu doprowadzając do spadku światowych cen, po to ekonomicznie „udusić” tych, którzy inwestują w ropę z łupków. W podobnym duchu argumentował prezes Rosnieftu Sieczin mówiąc, że rynkową lukę, którą zwalniają Rosjanie ograniczając wydobycie, zapełniają zaraz producenci ze Stanów Zjednoczonych. Stanowisko to należy odczytać dość jednoznacznie – w interesie Moskwy leży wzrost wydobycia ropy, bo bez tego trudno mówić o ożywieniu wzrostu gospodarczego. Ale już po rozmowach w Petersburgu, na które przybyła liczna delegacja z bogatych w ropę krajów arabskich, Moskwa zmieniła swoje nastawienie i opowiedziała się za przedłużeniem cięć w zakresie poziomu wydobycia. A to oznacza, że sektor naftowy nie stanie się kołem zamachowym dzięki któremu rosyjska gospodarka przyspieszy.
Warto zadać pytanie o przyczyny takiej zmiany stanowiska Rosji. Trochę światła na motywy rzuca ujawniony przez rosyjskie media list prezesa Rosnieftu do rosyjskiego rządu. Pozwala on też z grubsza oszacować szkody, które poniesie rosyjska gospodarka z tytułu „jadowitej ropy z rurociągu Przyjaźń” jak całą sprawę określił białoruski prezydent Alaksandr Łukaszenka. Otóż firma, którą kieruje Sieczin już otrzymała od Białorusinów żądanie rekompensowania strat, jakie ci ponieśli, w kwocie 155 mln dol. Dodatkowo od naszego koncernu PKN Orlen Rosnieft otrzymał wezwanie, aby zapłacić 450 tys. dolarów, ale chodzi tylko o straty poniesione przez trzy kwietniowe dni, kiedy ropa nie płynęła i można się spodziewać idącego w dziesiątki milionów dolarów rachunku za maj. Przy czym Białorusini nie oszacowali jeszcze swoich strat w instalacjach rafinerii w Mozyrzu, która pierwsza zaczęła alarmować o tym, że coś złego się dzieje z surowcem w rurociągu Przyjaźń. Jeszcze w maju, Łukaszenka mówił publicznie, że roszczenia Mińska nie będą mniejsze niźli 450 mln dol. Eksperci rosyjscy poddawali tę kwotę w wątpliwość argumentując, że umowy, które zawarł z Białorusinami odpowiadający za rurociąg Transnieft nie zawierają klauzul na temat wielkości dostaw miesięcznych, a zatem do końca roku majowy brak dostaw będzie można nadrobić. Teraz widać, że Mińsk zdecydował się postawić sprawę „na ostrzu noża” i chce oddania sporu do sądu arbitrażowego. Zdaniem cytowanych przez rosyjskie media prawników ma spore szanse na ostateczny sukces.
Ale Rosnieft czeka jeszcze na szacunek strat przeprowadzony przez rafinerie niemieckie, ukraińskie, słowackie i węgierskie, o polskich nie zapominając. Wygląda na to, że straty mogą iść w setki milionów dolarów.
Pytanie tylko z jakiego powodu Sieczin zdecydował się na skierowanie listu z opisem całej sytuacji do rządu? Chce on, aby to rosyjskie władze gwarantowały szybką wypłatę odszkodowań, na co Transnieft nie ma wielkiej ochoty. Dlaczego? Z powodu obaw o utratę rynku i znaczący spadek marż realizowanych przez Rosnieft, który właśnie utracił reputację niezawodnego dostawcy, a to oznacza, że część odbiorców w ogóle zrezygnuje ze współpracy, a pozostali będą chcieli zdyskontować całą sytuację zawierając korzystniejsze dla siebie umowy. W efekcie straty związane z utratą rynków i marż mogą być zdecydowanie większe niźli inne szkody poczynione przez „jadowitą ropę”. Jedyną szansą ich minimalizowania jest szybkie wypłacenie rekompensat, a nie wielomiesięczne procesy w sądach arbitrażowych całej Europy.
(…)
Marek Budzisz
Cały materiał o stratach jakie Rosja poniesie jako dostawca ropy oraz więcej informacji i komentarzy o światowej i polskiej gospodarce i sektorze finansowym znajdziesz w bieżącym wydaniu „Gazety Bankowej” - do kupienia w kioskach i salonach prasowych. „Gazeta Bankowa” dostępna jest także jako e-wydanie, także na iOS i Android – szczegóły na http://www.gb.pl/e-wydanie-gb.html