Gra o 10 mld zł. Lub o znacznie więcej
W czerwcu zapada pierwsza seria obligacji oszczędnościowych wyemitowanych przez skarb państwa przed rokiem. Ich wartość to 5,7 mld zł. Wartość rocznych obligacji zapadających w najbliższych trzech miesiącach sięga 10,8 mld zł. MF zrobi wiele, by zatrzymać te pieniądze na swoich kontach.
Nie ma więc przypadku w tym, że akurat od czerwca przedłużenie inwestycji w obligacje oszczędnościowe jest dodatkowo premiowane. Zamiast zwyczajowego 0,1 proc. dyskonta w cenie emisyjnej, inwestorzy otrzymają upust od 0,2 proc. w przypadku papierów rocznych po 0,6 proc. dla kupujących obligacje dziesięcioletnie indeksowane inflacją. Ze względu na opłaty za przedterminowe przedstawienie obligacji do wykupu najkorzystniej przedstawiają się i tak najpopularniejsze czterolatki, także indeksowane inflacją (CPI plus 1,0 pkt proc.). Opłata za umorzenie to 0,7 proc., dyskonto w cenie emisyjnej to 0,5 proc. – wychodzi więc na to, że – jeśli inflacja rzeczywiście ostro spadnie – będzie można wyjść z inwestycji kosztem 0,2 proc., czyli najtaniej.
Sprzedaż obligacji oszczędnościowych miesiąc w miesiąc przekracza nieco 2 mld zł, czyli grubo poniżej zakładanych w ustawie budżetowej wpływów. Na początku roku szacowaliśmy, że sprzedaż musiałaby przekraczać 5 mld zł miesięcznie, aby sięgnąć zakładanych 41 mld zł wpływów netto (plus 20 mld zł zapadających papierów). Jak na razie sprzedaż ledwie wystarcza na pokrycie zapadających obligacji oszczędnościowych i dodatkowe dyskonto za przedłużenie inwestycji należy oceniać właśnie w tych kategoriach – potrzeby budżetowe rosną, a wpływy podatkowe – jak można się domyślać choćby po wynikach sprzedaży detalicznej – z trudem nadążają za wydatkami. W efekcie rząd musi płacić inwestorom premie za samo zatrzymanie ich pieniędzy. A potrzebuje ich znacznie więcej.
Również na rynku sytuacja się pogorszyła. Rentowność dziesięciolatek dobiła w piątek do 6,19 proc. i była o prawie 50 punktów bazowych wyższa niż dwa tygodnie temu. Pisaliśmy wielokrotnie, że wzrost cen obligacji z ostatnich miesięcy może okazać się chwilowy, bo ani inflacja nie gaśnie tak szybko, jak inwestorzy zakładali kilka miesięcy temu, ani budżety państw nie stały się nagle zrównoważone. Spowolnienie gospodarcze jest efektem mniejszej aktywności konsumentów, a to oznacza niższe wpływy z VAT. Jednocześnie sytuacja na rynku pracy wciąż jest bardzo dobra, co wspiera inflacyjne siły. W efekcie rentowność obligacji znów rośnie i niekoniecznie musi to być związane z impasem w sprawie zadłużenia w USA. Ostatecznie nawet gdyby doszło do katastrofy, odsetki będą regulowane, a drastyczne obcięcie wydatków i utrzymanie nominalnego zadłużenia to generalnie dobra wiadomość dla wierzycieli. Tymczasem amerykańskie dziesięciolatki wspięły się do 3,84 proc. i wygląda na to, że w przyszłym tygodniu zmierzą się z linią trendu pociągniętą po szczytach z marca br. i października ub.r. Niemieckie bundy już tę linię przekroczyły, a rentowność jest najwyższa od marca. Najgorzej wygląda to w przypadku Wielkiej Brytanii – brytyjskie obligacje testują szczyt rentowności (dołek cenowy) z października.
Żeby w pełni zrozumieć skalę problemu – nie chodzi tylko o dodatkowe punkty rentowności czy koszty odsetkowe. Przekroczenie szczytów, łamanie linii trendu itd. może napędzić sporo strachu wszystkim, którzy obligacje przez ostatnie pół roku kupowali w nadziei na scenariusz „jak zwykle”. Potencjalnie grozi to nową falą paniki. Stawka jest więc bardzo wysoka, przy czym wskaźniki techniczne wskazują na wyprzedanie rynku, co ogranicza szanse na czarny scenariusz. Ale go nie eliminuje. Jesienią żadne techniczne sygnały nie zatrzymały wyprzedaży.
Ryzyka stopy procentowej nie niosą obligacje o zmiennym kuponie. Z nową emisją rusza Kruk, papiery oferuje konsorcjum aż ośmiu brokerów, w tym bankowe domy maklerskie. Są łatwiejsze sposoby na zarabianie pieniędzy niż obligacje zbyt szybko zadłużanych budżetów.
Emil Szweda, Obligacje.pl