Inflacja tłumi optymizm
Rentowność niemieckich obligacji znalazła się w najwyższym punkcie od listopada, a francuskich od grudnia. Choć wzrost rentowności wprowadził sporo zamieszania na rynki finansowe, nie był on na tyle przekonujący, by doprowadzić do zasadniczych zmian.
Inflacja w strefie euro wyniosła w maju 2,6 proc. (oczekiwano 2,5 proc., a w kwietniu było to 2,4 proc.). Inflacja bazowa (2,9 proc.) odskoczyła prognozom (2,7 proc.) nawet nieco bardziej. W efekcie rentowności obligacji krajów strefy euro, które wspinały się już od poniedziałku, odhaczyły maksymalne poziomy dnia, ale też przy okazji całego, trwającego od przełomu roku trendu. Po czym bardzo szybko nastąpił rynkowy zwrot. W końcówce tygodnia przewagę osiągnęli kupujący, czyli inwestorzy, którzy wciąż wierzą, że co się odwlecze (obniżki stóp procentowych w strefie euro i w USA) to nie uciecze.
Trudno dziś mówić o długoterminowych rozstrzygnięciach. Dystans do jesiennych szczytów (okresu rynkowej paniki) jest wciąż bezpieczny, niemieckim dziesięciolatkom brakuje 30 pkt bazowych, brytyjskim 40 punktów, amerykańskim nawet 50. Zresztą trudno oczekiwać, by inwestorzy wpadli w panikę z tak błahego powodu jak odczyt wstępnych danych o inflacji przewyższający oczekiwania ekonomistów (to nie to samo, co oczekiwania rynku) o 0,1 czy 0,2 pkt proc. Z tego powodu ostatni wzrost rentowności istotnie mógł zostać potraktowany przez inwestorów raczej jako okazja do zajęcia długich pozycji (na wzrost cen i spadek rentowności) niż kolejny sygnał alarmowy. Z punktu widzenia posiadaczy obligacji utrzymywanie rentowności na podwyższonych poziomach nie jest szczególnie ryzykowne, wysoka rentowność absorbuje ewentualne ruchy w niepożądanym kierunku, a im więcej kapitału zaangażuje się po długiej stronie, tym mniejsze szanse na kontynuację wyprzedaży. Oczywiście gdyby jednak do przełamania doszło, ten sam kapitał będzie chciał obligacji się pozbyć i wtedy na płytkim rynku może dojść do różnych scenariuszy, ale najpierw trzeba sobie zadać pytanie, co mogłoby do takiego wybuchu paniki doprowadzić. W latach 2021-22 impulsem był wzrost inflacji wynikający z bezprecedensowych środków podjętych przez rządy i banki centralne po wybuchu pandemii. Obecna sytuacja przemawia wprawdzie za utrzymaniem inflacji na podwyższonym poziomie dłużej, niż chcieliby tego inwestorzy, ale nie za jej kolejnym wystrzałem. Większe znaczenie niż sama inflacja może mieć oczekiwana podaż długu ze strony rządów.
Z kolei na rynku pierwotnym obligacji korporacyjnych kierowanych do inwestorów indywidualnych, można mówić o uspokojeniu. Trwają zapisy na obligacje oferowane przez PCC Exol (2,7 pkt proc. ponad WIBOR za pięcioletnie papiery warte 20 mln zł) i to na razie wszystko. Oczywiście trudno było liczyć, by przed długim weekendem emitenci wychodzili z nowymi emisjami do inwestorów indywidualnych. W przeszłości to właśnie drugi kwartał był zwykle okresem najbardziej obfitującym w publiczne emisje obligacji przeprowadzane na podstawie prospektów. W tym roku na II kwartał przypadają póki co trzy oferty, wobec 10 w I kwartale, wiadomo więc, że w tym roku ta „zasada” nie znajdzie potwierdzenia. Przyczyną nie jest bynajmniej brak apetytu ze strony inwestorów. Część emitentów zdaje się po prostu nie potrzebować nowych środków, a ci, którzy chcieliby przeprowadzać emisje, czekają na zielone światło ze strony Komisji Nadzoru Finansowego.
W tle wraca dyskusja na temat wskaźnika referencyjnego. Prawdopodobnie nie będzie nim WIRON, którego największa zaleta (udział dużych przedsiębiorstw w jego obliczaniu) stała się jego przekleństwem (błędy w zgłaszanych transakcjach). Na „niepewnym” wskaźniku nie można opierać pochodnych (umów kredytowych raczej też nie), triumfują więc ci, którzy od początku uważali, że nowy wskaźnik powinni tworzyć tylko profesjonalni uczestnicy rynku.
Emil Szweda, Obligacje.pl