Panamska bomba z opóźnionym zapłonem
Fala uderzeniowa Panama Papers obiegła cały świat. Kolejna przyjdzie już niebawem, na początku maja. Czy tym razem pojawi się więcej polskich nazwisk? Powinno się pojawić, bo szwajcarski private banking i parkowanie pieniędzy w rajach podatkowych były w Polsce modne od dawna
Pamiętacie Ryszarda Krauzego, jednego z najbogatszych Polaków, którego majątek legł w gruzach po tym jak latem 2007 r., po akcji CBA wybuchła słynna „afera gruntowa”, która zmiotła politycznie z powierzchni ziemi Andrzeja Leppera, doprowadziła do rozpadu rządzącej wówczas koalicji PiS, LPR i Samoobrony, co z kolei poskutkowało ogłoszeniem przedterminowych wyborów parlamentarnych i w efekcie przejęciem władzy przez PO? Ta afera wybuchła na 40. piętrze warszawskiego hotelu Marriott, bo to właśnie tam znajdowały się apartamenty najbardziej prominentnych osób w państwie (m.in. 4020 i 4018 należące do Krauzego). Tam przez wiele lat zapadały kluczowe decyzje dla rozwoju naszej gospodarki. Tam też najczęściej rozliczano dzikie prywatyzacje największych spółek skarbu państwa. Wszystko za pośrednictwem prywatnych bankierów: z ręki do ręki, po cichu, bez śladów. Miliardy złotych wędrowały na szwajcarskie konta spółek, zaparkowanych w rajach podatkowych.
Dlaczego zaczynam historię o Panama Papers od 40. piętra hotelu Marriott? Mamy tam bowiem trzy „warstwy” rzeczywistości, które po nałożeniu na siebie pozwalają stworzyć mechanizm, ułatwiający nam – Polakom – zrozumienie, o co w tym wszystkim chodzi. No więc po pierwsze, najbogatsi ludzie – nie tylko biznesmeni, ale też politycy i tzw. celebryci (filmowcy, sportowcy, muzycy). To oni zasilają ten system swoim majątkiem. Po drugie, prywatni bankierzy – emisariusze szwajcarskich banków, którzy tym majątkiem zarządzają. No i po trzecie, jak w każdym dobrym szpiegowskim filmie, muszą być służby specjalne – co najmniej kilka, wzajemnie się zwalczających, bo tylko wtedy dochodzi do przecieku w mediach i wybuchu afery.
Niewinna trójka
Dwa lata temu, podczas wywiadu dla „Gazety Bankowej”, zapytałem szwajcarskiego bankiera Petera Vogla, nazwanego przez polskie media „kasjerem lewicy”, o wartość portfela, którym zarządzał. Usłyszałem, że to było około pół miliarda dolarów. Gdy rozmawialiśmy o prywatyzacji Polskich Hut Stali, za którą słynny lobbysta Marek Dochnal dostał 25 mln dol. prowizji od Lakshmi Mittala, jednego z najbogatszych ludzi na świecie, zapytałem Vogla, jak dużo takich transakcji obsługiwał.
– Co najmniej kilka w miesiącu. Na znacznie poważniejsze kwoty i w znacznie bardziej skomplikowanych warunkach – odpowiedział Peter Vogel, podkreślając, że działał nie tylko w Polsce.
Tacy ludzie jak Vogel czy Dochnal z natury rzeczy oblegani byli (i pewnie w dalszym ciągu są) przez – nie tylko polskie – służby specjalne. Na naszym podwórku byli z jednej strony na celowniku Centralnego Biura Antykorupcyjnego, a z drugiej pod kuratelą Wojskowych Służb Informacyjnych. Efektem tego zwarcia był wyciek tzw. „listy Vogla” – pierwotnie uznanej za listę jego klientów, którą sam bankier nazwą listą kontaktów i ujawnił, że figurował na niej m.in. Bronisław Komorowski. Nieoficjalnie wiadomo jednak, że były na tej liście także nazwiska innych prominentnych polityków (nie tylko polskich), najbogatszych Polaków i celebrytów.
Czy „lista Vogla” znajduje się w Panama Papers, czyli wśród 11,5 mln dokumentów powstałych między rokiem 1970 a początkiem roku 2016 w panamskiej kancelarii Mossack Fonseca? Na razie Międzynarodowe Konsorcjum Dziennikarzy Śledczych (ICIJ), po roku śledztwa w tej sprawie ujawniło zaledwie 149 dokumentów. To jednak wystarczyło, by wywołać burzę na całym świecie, bowiem wśród oskarżonych o ukrywanie majątku znaleźli się tacy giganci jak Władimir Putin, David Cameron, Petro Poroszenko czy Leo Messi. Prokuratorzy w Argentynie, Brazylii, Hiszpanii, Australii wszczęli śledztwa na najwyższych szczeblach władzy. Premier Islandii podał się do dymisji. Magazyn „Time” ogłosił upadek kapitalizmu. Cały świat zatrząsł się w posadach, a w Polsce? Spokój.
Trzej dziennikarze „Gazety Wyborczej”, którzy od roku biorą czynny udział w śledztwie ICIJ, napomknęli o co najmniej trzech osobach z Polski, które zostały wspominane w panamskich papierach. Są to Paweł Piskorski – były prezydent Warszawy i działacz Platformy Obywatelskiej, dziś przewodniczący Stronnictwa Demokratycznego, Mariusz Walter – współwłaściciel telewizji TVN oraz Marek Profus – którego przedsiębiorstwo Profus Management zajmuje się m.in. handlem paliwami i sprzętem wojskowym.
Piskorski, Walter i Profus posiadali lub posiadają przedsiębiorstwa w rajach podatkowych, co pozwoliło im prawdopodobnie uniknąć płacenia podatków. Wszyscy trzej publicznie twierdzą, że ich spółki w rajach podatkowych „nie podjęły faktycznej działalności, nie osiągnęły przychodów”. Ale też przecież nie o przychody chodzi w rajach podatkowych, lecz o skuteczne ukrywanie majątku.
Liderzy parkowania
Tak krótka lista polskich nazwisk w Panama Papers zaskakuje, szczególnie w kontekście faktu, że polscy przedsiębiorcy wręcz nagminnie korzystają z „dobrodziejstw” rajów podatkowych.
Według ostatnich doniesień „Dziennika Gazety Prawnej” rodzimi przedsiębiorcy swoje firmy rejestrują ostatnio najczęściej w Libanie, gdzie proces ten nie jest kosztowny, a podatki niskie. Nasze firmy uciekają też z Polski na Maltę i do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Jak duża jest skala tej działalności? Według raportu Komisji Europejskiej z 2015 r. państwa członkowskie UE rocznie mogą tracić na działaniach międzynarodowych holdingów zaparkowanych w rajach podatkowych równowartość nawet 500 mld zł. Polskie straty z tego tytułu szacowane są zaś na ok. 46 mld zł w skali roku.
Jak wynika z raportu „An Economy for the 1%”, przygotowanego przez Oxfam, międzynarodową organizację humanitarną, w sumie rocznie na rajach podatkowych budżety poszczególnych krajów tracą ponad 190 mld dol. Jednak najbardziej poszkodowane są tzw. kraje rozwijające się, czyli takie jak Polska, które co roku – według OECD – tracą na transferach do rajów podatkowych 120-160 mld dol., czyli mniej więcej 12 razy więcej niż trzeba by wydać na definitywne rozwiązanie problemu światowej plagi niedożywienia, która co roku pochłania życie 2,3 mln dzieci.
Co ciekawe, liderami parkowania majątku w rajach podatkowych nie są organizacje terrorystyczne, kartele narkotykowe czy skorumpowani politycy, lecz globalne korporacje – głównie banki i tzw. technogiganci. Oxfam przeanalizowała największych 50 firm w ciągu sześciu lat, porównując ich raportowane zyski, transfery do rajów podatkowych i zapłacone podatki. Liderem optymalizacji okazał się Apple ze 181 mld dol. w spółkach offshore'owych. Tuż za Apple uplasował się General Electric ze 119 mld dol. w rajach podatkowych. Co ciekawe, prawie połowa przychodów zagranicznych tych spółek pochodziła z rajów podatkowych.
W sumie 50 najbogatszych korporacji w Stanach Zjednoczonych (m.in. Goldman Sachs, Walmart, Apple i IBM) ukrywa w rajach podatkowych ponad bilion dolarów w ok. 1,6 tys. spółkach typu offshore. Jednocześnie firmy te otrzymują miliardy federalnych kredytów, gwarancji i dotacji. Unikanie podatków przez wielkie koncerny kosztuje Stany Zjednoczone około 100 mld dol. rocznie, co oznacza, że przeciętny amerykański podatnik musiał dopłacać co roku 760 dol. na załatanie tej dziury w budżecie.
Jak absurdalny i niebezpieczny stał się system rajów podatkowych dla całego świata, może świadczyć przykład Kajmanów, które zamieszkuje 57 tys. ludzi, a zarejestrowanych jest tam ponad 92 tys. firm. Bank Rozrachunków Międzynarodowych szacuje, że zaparkowano tam około 1,4 bln dol. aktywów i pasywów banków.
„To bomba z opóźnionym zapłonem, a nie system finansowy. Zarządy spółek zarejestrowanych w rajach podatkowych zależą od właścicieli, mających pod sobą po kilkadziesiąt, a często i kilkaset zarządów jednocześnie. Pod kątem zarządzania to czysty absurd, sytuacja całkowicie wymykająca się spod kontroli” – stwierdził w jednej ze swoich publikacji na temat rajów podatkowych prof. Jeffrey Sachs, dyrektor Instytutu Ziemi na Uniwersytecie Columbia.
W takim systemie, naładowanym pod brzegi kasą i de facto pozbawionym kontroli, bardzo łatwo ukrywać finansowanie np. uzbrojenia islamskich organizacji terrorystycznych, które dzisiaj jest zmorą całego świata.
Nic dziwnego, że co jakiś czas organizacje takie jak OECD publikują czarne listy rajów podatkowych, czyli krajów, które nie chcą współpracować w zakresie wymiany informacji fiskalnej, w związku z czym prowadzą szkodliwą politykę fiskalną. Na najnowszej czarnej liście znajdują się: Anguilla, Antigua i Barbuda, Sint-Maarten i Curaçao, Bahamy, Bahrajn, Barbados, Brytyjskie Wyspy Dziewicze, Wyspy Cooka, Dominikana, Grenada, Sark, Hongkong, Liberia, Makau, Malediwy, Wyspy Marshalla, Mauritius, Nauru, Niue, Panama, Samoa, Seszele, Saint Kitts i Nevis, Saint Lucia, Saint Vincent i Grenadyny, Tonga, Wyspy Dziewicze USA oraz Vanuatu. Raje podatkowe to jednak nie tylko odległe wyspy, lecz także państwa w Europie. Do takich zaliczają się Monako, Andora, Liechtenstein oraz wyspa Sark, leżąca u wybrzeży Normandii.
Przeciek przecieków
Zdecydowana większość tych czarnych rajów pokrywa się z obszarami, w których swoją działalność rozwijała od blisko 40 lat panamska kancelaria Mossack Fonseca. Kancelaria, która dziś znalazła się w oku cyklonu, bo to właśnie dane jej klientów „wyciekły” do mediów w formie Panama Papers. Warto jednak wiedzieć, że historia tego globalnego skandalu wcale nie rozpoczęła się 3 kwietnia 2016 r., czyli w dniu pierwszej publikacji „Süddeutsche Zeitung” o panamskich papierach.
Ten sam Gulliver został potem publicznie przesłuchany w brytyjskim parlamencie podczas posiedzenia Komisji Skarbu przez Johna Manna z Partii Pracy.
Wtedy John Mann zadał mu jedno krótkie pytanie:
– Czy pana aktywność w Panamie miała pośredni lub bezpośredni związek z działalnością kancelarii Mossack Fonseca? – zapytał brytyjski polityk.
Wówczas totalnie zaskoczony menedżer odpowiedział (na oczach całego świata):
– Nie mam pojęcia. A w ogóle to ta struktura już nie istnieje.
– Ze względu na poufność, żeby koledzy nie byli w stanie sprawdzić, ile zarabiam – odpowiadał dziennikarzom Bloomberga Stuart Gulliver.
Zapraszamy do przeczytania majowego wydania "Gazety Bankowej".
AUTOR: Wojciech Surmacz, redaktor naczelny