Pięć sposobów na pomnażanie 500 plus
Własne mieszkanie dla pociechy lub przynajmniej spory wkład własny – to efekty, które może osiągnąć rodzic inwestujący pieniądze otrzymywane w ramach świadczenia 500+ - pisze Bartosz Turek, główny analityk HRE Investments.
3,4 mld zł miesięcznie – taka kwota ma trafiać na konta rodziców korzystających z programu 500+. Część tych pieniędzy zostanie oczywiście wykorzystana na bieżące potrzeby, część na spłatę zobowiązań, ale część posłuży do budowania oszczędności, które młodym ludziom wchodzącym w dorosłość są szczególnie potrzebne. HRE Investments podpowiada jak z głową wykorzystać pieniądze, które rodzice otrzymują co miesiąc z gminy.
1. Bank pomoże pokonać inflację
Najprostszym rozwiązaniem jest odkładanie pieniędzy ze świadczenia na bankowej lokacie lub koncie oszczędnościowym. Na ile jest to opłacalne? Spójrzmy na dane historyczne banku centralnego. Wynika z nich, że przez ostatnie 15 lat przeciętne oprocentowanie kwartalnej lokaty wynosiło prawie 3,6%. Dlaczego wybraliśmy ten rodzaj lokat? Powód jest prosty – co do zasady są one najlepiej oprocentowane.
W kontekście tego co oferują dziś banki osiągany przez ostatnie 15 lat poziom zysków jest wysoki. Ponad 3% można obecnie uzyskać tylko na najlepszych promocyjnych depozytach. Z drugiej strony kiedyś Rada Polityki Pieniężnej zdecyduje się w końcu na podwyżkę stóp procentowych w Polsce. Wtedy oprocentowanie lokat powinno rosnąć.
Załóżmy więc, że przez 18 lat każde wpływające na konto świadczenie otrzymywane w ramach programu 500+ lokujemy w banku na depozycie oprocentowanym na 3,6% w skali roku. W sumie przez ten czas na koncie mogłoby się uzbierać 142 tys. zł – w tym 108 tys. zł kapitału i 34 tys. zł odsetek po opodatkowaniu.
Czy to dużo? Wszystko zależy od tego jaką będziemy mieli inflację przez kolejnych 18 lat. Jeśli będzie ona na poziomie, na którym chciałaby ją utrzymać Rada Polityki pieniężnej (2,5% rocznie), to w uproszczeniu żeby w 2037 roku zrobić takie zakupy jak dziś za sto złotych trzeba by mieć w portfelu 134,5 złotych.
Jeśli tak faktycznie by było, to znaczy, że wspomniane 142 tys. złotych oszczędności miałoby w 2037 roku wartość taką jak prawie 106 tysięcy dziś. To znaczy, że bankowa lokata pozwoliłaby z grubsza utrzymać siłę nabywczą wypłacanych w ramach 500+ świadczeń.
Niewykluczone, że gdyby ktoś poświęcał czas na porównywanie promocji w bankach i wyszukiwał najlepsze oferty depozytowe, mógłby liczyć na jeszcze lepsze wyniki. Skoro już o promocjach mowa, to warto przy okazji zauważyć, że banki nie tylko przyjmują wnioski o świadczenie z programu 500+. Niektóre instytucje kuszą też specjalnymi promocjami mając nadzieję na to, że to właśnie na prowadzone przez nie konta będą spływały przelewy z rządowego programu.
I tak na przykład w Banku Pocztowym beneficjenci programu 500+ mogą skorzystać z promocyjnego oprocentowania lokaty (2,5% do kwoty 10 tys. zł) – o ile oczywiście świadczenie przychodzi na konto w tym banku. Podobną ofertę przygotował BOŚ Bank, który środki do kwoty 50 tys. złotych przyjmie od rodziców otrzymujących 500+ w zamian za 2,2% odsetek w skali roku. O krok dalej poszedł w tym sezonie Millennium. Oferuje on wypłatę jednorazowej 100-złotowej premii beneficjentom programu 500+, którzy otworzą konto swoim juniorom. Jeśli do tego ktoś nie ma konta w tym banku, to może zgarnąć w sumie nawet 300 złotych premii – za otwarcie rachunku dla siebie i dziecka.
Przed dwoma laty z podobną promocję oferował Nest Bank (oferował rodzicom 200 złotych bonusu za wpływy z wynagrodzenia i 500+). Wciąż instytucja ta ma jednak rachunek oszczędnościowy, który – o ile będzie regularnie zasilany – pozwala zgarnąć raz na rok nieoprocentowaną premię. Jest to produkt dla wszystkich - nie tylko rodzin z dziećmi. Dzięki niemu można zarobić tyle co na lokacie bankowej oprocentowanej na od około 3 do nawet ponad 8% w skali roku. Najwyższe premie są zarezerwowane dla rodzin co najmniej czwórką dzieci.
2. Specjalne obligacje dla beneficjentów
Oczywiście to nie koniec rozwiązań, z których mogą skorzystać rodzice. Dla beneficjentów programu 500+ specjalną ofertę przygotował też Minister Finansów. Chodzi o specjalne – rodzinne - obligacje skarbowe. Można w nie zainwestować na 6 lub 12 lat. Pierwsze papiery oprocentowane są na 2,8% w pierwszym roku, a potem oprocentowanie wyznaczane jest poprzez dodanie do wskaźnika inflacji 1,75 pkt. proc. marży. Papiery dwunastoletnie są natomiast w pierwszym roku oprocentowane na 3,2%, a potem 2 pkt. proc. ponad inflację. W praktyce oznacza to, że jeśli na przykład po pierwszym roku GUS poinformuje o inflacji na poziomie 2,5%, to przez kolejny rok dwunastoletnia obligacja byłaby oprocentowana na 4,5%.
Gdyby rodzice w dniu narodzin dziecka postanowili, że wszystkie pieniądze z 500+ przeznaczają na zakup 12-letnich obligacji skarbowych, to na ich koncie po takim czasie znajdowałoby się około 164,7 tys. zł – oczywiście zakładamy przy tym inflację na poziomie celu RPP czyli 2,5%. Żeby dostać pieniądze do ręki rodzice musieliby złożyć zlecenie sprzedaży posiadanych papierów wartościowych. Cała operacja potrwałaby kila dni i oznacza konieczność zapłaty podatku i opłaty za wcześniejszy wykup (maksymalnie 2 złote na pojedynczą obligację). W sumie więc na konto rodziców wpłynęłoby około 151,9 tys. złotych. To o około 10 tys. złotych więcej niż w przypadku rodziców oszczędzających przy pomocy bankowych lokat.
3. Kup mieszkanie
Świadczenie otrzymywane w ramach programu 500+ może też pomóc w zakupie mieszkania dla usamodzielniającej się przyszłości pociechy. Jeśli rodzice przez kilka lat odkładaliby otrzymywane z gminy pieniądze w sposób bezpieczny – na wcześniej wspomnianych lokatach lub za pomocą obligacji, to uzbieraliby kwotę wystarczającą, aby zacząć myśleć o zakupie skromnego mieszkania w mieście wojewódzkim. W ten sposób musieliby zgromadzić przynajmniej 30-40 tys. złotych, aby móc pokryć koszty transakcyjne oraz przedstawić wkład własny (minimum 10%) potrzebny do zadłużenia się na zakup mieszkania. Inwestycja ta oczywiście wiąże się z ryzykiem, ale jak wynika z najnowszego raportu banku centralnego, przynajmniej krótkoterminowo przychody z wynajmu mieszkania powinny pokryć raty kredytu zaciągniętego na jego zakup.
Załóżmy zachowawco, że rodzice postanawiają dla dziecka kupić mieszkanie za 200 tys. złotych. To - przy 10-proc. wkładzie własnym - oznacza konieczność pożyczenia 180 tysięcy złotych. Gdyby zaciągnąć kredyt z 2-proc. marżą, to rata 30-letniego kredytu byłaby na poziomie poniżej 830 złotych miesięcznie. Dla porównania z szacunków HRE Investments wynika, że zakup mieszkania w dużym mieście powinien dać zarobić około 5% jego wartości w skali roku. Jest to dość konserwatywne założenie, które uwzględnia już potrącenie kosztów, opodatkowanie oraz fakt, że mieszkanie stoi puste przez 1,5 miesiąca w roku. Sugeruje to, że mieszkanie warte 200 tysięcy powinno dać zarobić około 10 tysięcy złotych rocznie, czyli z niewielką nawiązką pokrywać ratę kredytu zaciągniętą na zakup mieszkania.
Gdyby wszystkie zyski z wynajmu i środki z 500+ przeznaczać na nadpłatę kredytu, to po około 14 latach nieruchomość powinna zostać w pełni spłacona. Mało tego, w przykładzie tym nie uwzględniamy faktu, że z czasem powinien rosnąć czynsz, za który możliwe byłoby wynajęcie mieszkania. Nawet gdyby działo się to w tempie inflacji (2,5% rocznie), to okres całkowitej spłaty kredytu skróciłby się do niewiele ponad 12 lat.
Na czym polega ryzyko? Po pierwsze może się okazać, że najemca zdewastuje mieszkanie, a dochodzenie roszczeń na drodze sądowej będzie kosztowne i długotrwałe. Nikt nie zagwarantuje też, że czynsze najmu nie spadną, a z drugiej strony kredyt nie zdrożeje.
I choć wynajem mieszkań to rozwiązanie wymagające dużo zaangażowania i umiejętności, to w perspektywie 18 lat czerpania zysków z wynajmu wspartych o świadczenia 500+ takie rozwiązanie powinno pozwolić na zgromadzenie tak dużej sumy, aby pozbyć się ciążącego na nieruchomości kredytu. Pamiętajmy przy tym, że choć politycy – szczególnie przed wyborami – odżegnują się od pomysłu likwidacji programu 500+, to potencjalnie w perspektywie najbliższych 18 lat można wyobrazić sobie sytuację, w której poważne problemy budżetowe mogą doprowadzić do konieczności likwidacji lub przynajmniej ograniczenia skali tego programu.
4. Złoto dla bojących się najgorszego
Uzupełnieniem tak przygotowanej „wyprawki” może być królewski metal. W związku z tym, że za złoto trzeba dziś płacić o 85% więcej niż przed dekadą czy o 445% więcej niż w 1999 roku, trzeba mieć świadomość, że najlepszy czas na zakup kruszcu już minął. Nie zmienia to jednak faktu, że zakup złota wciąż jest niezłym zabezpieczeniem na wypadek realizacji różnych skrajnych scenariuszy - bardzo wysokiej inflacji, bankructwa państwa, wojny czy poważnego kryzysu gospodarczego. Złoto w takich mrocznych czasach co do zasady wciąż ma swoją wartość, a ponadto jego relatywnie niewielka objętość ma sporą wartość. Dla przykładu sztabka złota wielkości pudełka zapałek warta byłaby dziś około 100 tys. złotych, bo jej waga przekroczyłaby pół kilo.
Dla kogoś kto chce przetrzymywać część majątku w złocie dużym problemem może się okazać ryzyko kradzieży. Do tego aby wspomniana wcześniej rodzina mogła kupić jakąś sensowną ilość złota musiałaby odkładać pieniądze z 500+ przez prawie rok. Powód? Cena złota w przeliczeniu na gram jest przeważnie znacznie wyższa w przypadku sztabek i monet o niskiej wadze. I tak na przykład na początku lipca 2019 roku można było kupić jednogramową sztabkę za około 240 złotych . Dla porównania popularną na świecie uncjową monetę australijskiego kangura czy wiedeńskich filharmoników można było kupić za 5,6 tys. zł. To oznacza, że za gram złota w takiej monecie trzeba było zapłacić około 180 złotych. Uncjowa moneta waży bowiem 31,1 gram.
5. Spłać dług
Innym sposobem na to, aby pieniądze z 500+ zostały sensownie zagospodarowane jest nadpłacanie kredytu hipotecznego. Choć bezpośrednio rozwiązanie to nie buduje kapitału, który będzie można przekazać latorośli, to jest to o tyle rozsądne, że kredyt kosztuje co do zasady więcej niż to co można zarobić na bezpiecznych lokatach lub obligacjach skarbowych.
Przyjmijmy więc, że rodzina ma do spłacenia 250 tys. zł, a sam dług jest zaciągnięty na 30 lat. W takim wypadku miesięczna rata kredytu to niecałe 1151 złotych, bo przeciętne oprocentowanie spłacanego kredytu hipotecznego to obecnie około 3,7 – wynika z danych NBP. Gdyby bank nie pobierał prowizji za wcześniejszą nadpłatę kredytu, rodzina mogłaby swobodnie przeznaczać wygospodarowywane co miesiąc 500 złotych na nadpłatę długu. To pozwoliłoby pozbyć się zadłużenia już po około 16 latach. Zakładamy przy tym niezmienione warunki rynkowe oraz to, że rodzina pomimo spadku comiesięcznej raty konsekwentnie wpłacałaby do banku po 1651 złotych miesięcznie (500+ oraz pierwotne 1151 złotych raty) z czego z czasem coraz większa część stanowiłaby spłatę pożyczonego kapitału.
Dzięki takiej konsekwencji rodzina pozbywając się wcześniej kredytu mogłaby zaoszczędzić 90,7 tys. złotych odsetek. Bez nadpłacania przez 30 lat konieczne byłoby bowiem oddanie do banku łącznie 164,3 tys. zł odsetek. Dzięki comiesięcznym nadpłatom kwota ta stopniałaby do 73,6 tys. złotych. Kwota zaoszczędzonych odsetek byłaby więc w tym przypadku blisko dwa razy wyższa niż to co można by zarobić lokując pieniądze otrzymywane z programu 500+ w bankach lub przy pomocy obligacji skarbowych.
Bartosz Turek, główny analityk HRE Investments