Polski eksport w lidze mistrzów
opublikowano: 28 czerwca 2016
fot: Dephia Yachts wypuszcza jednostki warte miliony euro / materiały prasowe
W bogatych i rozwiniętych gospodarkach eksport przekracza 60 proc. PKB. W Polsce sięga 45 proc. i rośnie – szybciej niż w Europie, dzięki coraz lepszej jakości produktów polskich marek
O tym, że nasza kiełbasa wyprzedziła „ich” kiełbasę, wiadomo nie od dziś. Zresztą polskie produkty spożywcze cieszą się dużym uznaniem w Europie, a nawet na świecie, od lat są naszym eksportowym hitem i mimo rosyjskiego embarga na żywność trzymają się mocno. W zeszłym tylko roku polskie firmy wyeksportowały żywność za blisko 24 mld euro (grubo ponad 100 mld zł), co stanowi ponad 13 proc. eksportu ogółem.
Jednak nie samym chlebem i kiełbasą żyje polski eksport. Inne branże również skutecznie podbijają zagraniczne rynki – choćby paliwowy, wydobywczy czy chemiczny. Wśród krajowych firm niekwestionowanym liderem zagranicznej ekspansji jest PKN Orlen – polski potentat rynku paliw. Ropy wprawdzie Orlen wydobywa niewiele, za to jest jednym z największych producentów paliw w Europie z miliardowymi przychodami, pochodzącymi w większości z eksportu. W 2014 r. przychody Orlenu przekroczyły 106 mld zł, a eksport stanowił niespełna 58 proc. produkcji, co oznacza, że przychody paliwowego giganta napędzane przez zagranicznych nabywców przekroczyły 61 mld zł.
Drugi na liście największych eksporterów, z wynikiem bliskim 16 mld zł rocznie, jest KGHM, którego ponad trzy czwarte produkcji trafia na zagraniczne rynki. Kolejny jest Lotos, wysyłający za granicę nieco ponad 1/3 produkcji o wartości blisko 10 mld zł. Dalej są Grupa Azoty czy PGNiG z wpływami z eksportu na poziomie (odpowiednio) 6 mld zł i ponad 5 mld zł. Tyle, że są to państwowe firmy, którym dzięki choćby wsparciu właściciela – resortu skarbu – łatwiej zdobywać nowe rynki.
Co innego firmy prywatne, te o względy zagranicznych klientów walczą samodzielnie i to z ciągle lepszym rezultatem. Coraz częściej konkurując z mocnymi globalnymi graczami nie tylko ceną, ale przede wszystkim jakością, która w wielu przypadkach nie odbiega od najlepszych zagranicznych marek, a nawet je przebija.
Jednak nie samym chlebem i kiełbasą żyje polski eksport. Inne branże również skutecznie podbijają zagraniczne rynki – choćby paliwowy, wydobywczy czy chemiczny. Wśród krajowych firm niekwestionowanym liderem zagranicznej ekspansji jest PKN Orlen – polski potentat rynku paliw. Ropy wprawdzie Orlen wydobywa niewiele, za to jest jednym z największych producentów paliw w Europie z miliardowymi przychodami, pochodzącymi w większości z eksportu. W 2014 r. przychody Orlenu przekroczyły 106 mld zł, a eksport stanowił niespełna 58 proc. produkcji, co oznacza, że przychody paliwowego giganta napędzane przez zagranicznych nabywców przekroczyły 61 mld zł.
Drugi na liście największych eksporterów, z wynikiem bliskim 16 mld zł rocznie, jest KGHM, którego ponad trzy czwarte produkcji trafia na zagraniczne rynki. Kolejny jest Lotos, wysyłający za granicę nieco ponad 1/3 produkcji o wartości blisko 10 mld zł. Dalej są Grupa Azoty czy PGNiG z wpływami z eksportu na poziomie (odpowiednio) 6 mld zł i ponad 5 mld zł. Tyle, że są to państwowe firmy, którym dzięki choćby wsparciu właściciela – resortu skarbu – łatwiej zdobywać nowe rynki.
Co innego firmy prywatne, te o względy zagranicznych klientów walczą samodzielnie i to z ciągle lepszym rezultatem. Coraz częściej konkurując z mocnymi globalnymi graczami nie tylko ceną, ale przede wszystkim jakością, która w wielu przypadkach nie odbiega od najlepszych zagranicznych marek, a nawet je przebija.
Okno na świat
Doskonałym przykładem skuteczności polskich przedsiębiorców w zdobywaniu rynków zagranicznych jest nowosądecki producent okien dachowych Fakro. W swojej raptem dwudziestopięcioletniej historii niewielka rodzinna firma zmieniła się w międzynarodową, ale rodzinną korporację, która dziś zajmuje pozycję wicelidera na światowym rynku okien. Nie byłoby tego sukcesu, gdyby właściciel nie postawił od razu na eksport, który aktualnie przekracza 70 proc. produkcji. Już w trzecim roku działalności firmy produkowane przez nią okna trafiły do Holandii, wkrótce potem do Francji i Słowacji. I bynajmniej polskie okna nie konkurowały tam jedynie ceną, a przede wszystkim jakością, co wprowadziło markę do pierwszej ligi światowych producentów.
– Polskie firmy w różny sposób zdobywają zagraniczne rynki – mówi Ryszard Florek, prezes Fakro – większość to kooperanci. W tym zakresie, jeśli ma się dobry produkt i jest się solidnym, nie jest tak trudno go sprzedać za granicę. Dużo trudniej jest zaistnieć pod własną marką, oferując produkt dla ostatecznego klienta. To wymaga zainwestowania wielu środków w marketing, obsługę rynku i zmierzenia się z barierami, tworzonymi przez lokalnych graczy, i państwem, które ich chroni. Ten rodzaj wejścia na rynek zagraniczny jest najbardziej trwały i przynosi Polsce najwięcej wartości, lecz w tym obszarze niewielu polskim firmom udało się zaistnieć – wyjaśnia.
Właścicielom Fakro się udało. Okna nowosądeckiej marki trafiają dziś do ponad 50 krajów, a sama firma umocniła swoją pozycję światowego wicelidera. – Rok 2015 był dla nas pomyślny. Uzyskaliśmy 10-proc. wzrost obrotu na rynkach eksportowych, co bardzo nas cieszy, ale jednocześnie wiemy, że przed nami jeszcze dużo do zrobienia. Rozwój eksportu musi być jeszcze większy, abyśmy mogli być bardziej konkurencyjni. W naszej branży bardzo ważne są korzyści skali w produkcji i dystrybucji, bo dzięki nim będziemy mogli z powodzeniem utrzymać obecne i tworzyć nowe miejsca pracy w Polsce – kwituje.
– Polskie firmy w różny sposób zdobywają zagraniczne rynki – mówi Ryszard Florek, prezes Fakro – większość to kooperanci. W tym zakresie, jeśli ma się dobry produkt i jest się solidnym, nie jest tak trudno go sprzedać za granicę. Dużo trudniej jest zaistnieć pod własną marką, oferując produkt dla ostatecznego klienta. To wymaga zainwestowania wielu środków w marketing, obsługę rynku i zmierzenia się z barierami, tworzonymi przez lokalnych graczy, i państwem, które ich chroni. Ten rodzaj wejścia na rynek zagraniczny jest najbardziej trwały i przynosi Polsce najwięcej wartości, lecz w tym obszarze niewielu polskim firmom udało się zaistnieć – wyjaśnia.
Właścicielom Fakro się udało. Okna nowosądeckiej marki trafiają dziś do ponad 50 krajów, a sama firma umocniła swoją pozycję światowego wicelidera. – Rok 2015 był dla nas pomyślny. Uzyskaliśmy 10-proc. wzrost obrotu na rynkach eksportowych, co bardzo nas cieszy, ale jednocześnie wiemy, że przed nami jeszcze dużo do zrobienia. Rozwój eksportu musi być jeszcze większy, abyśmy mogli być bardziej konkurencyjni. W naszej branży bardzo ważne są korzyści skali w produkcji i dystrybucji, bo dzięki nim będziemy mogli z powodzeniem utrzymać obecne i tworzyć nowe miejsca pracy w Polsce – kwituje.
Stoczniowa potęga
Synonimem wysokiej jakości, a nawet luksusu, stały się w polskim eksporcie jachty i łodzie motorowe. W tej branży polskie firmy są już światową potęgą. W budowie łodzi do 10 m długości jesteśmy już drugim po Stanach Zjednoczonych producentem w świecie. Efekt to warta już ponad miliard złotych rocznie zagraniczna sprzedaż wyprodukowanych w polskich stoczniach jachtów i łodzi motorowych. Właściwie cała produkcja idzie za granicę – w zależności od firmy od 95 do 99 proc. Najwięcej zamówień dla polskich stoczni jachtowych płynie z Unii Europejskiej. Głównie z Niemiec, Francji, Holandii i Skandynawii. Przed kryzysem bardzo aktywni byli też Włosi i Hiszpanie. Sporo polskich jachtów kupowali Rosjanie i zamożni Ukraińcy, jednak konflikt o Krym i Donbas i jego skutki gospodarcze osłabiły tamtejsze rynki. Jachty z metką „made in Poland” wypłynęły też poza Europę. Chętnie kupują je Japończycy, Australijczycy, także Kanadyjczycy i Amerykanie. Również kraje rozwijające się, jak Chiny, Indie czy Brazylia stają się odbiorcami polskich jachtów.
Bez wątpienia atutem polskich stoczni jachtowych są niższe koszty produkcji. Jednocześnie stosowane są nowoczesne technologie, świetny design oraz najwyższa jakość wykończenia. Producenci korzystają z najlepszego know-how, no i tych samych materiałów, którymi dysponują stocznie na Zachodzie. Nie dziwi więc, że część dużych producentów m.in. ze Skandynawii, zamiast produkować u siebie cenione i drogie jednostki, zleca w ramach cięcia kosztów ich budowę polskim stoczniom, ale sprzedaje już pod własną marką.
Międzynarodowi producenci jachtów mają w czym wybierać. W Polsce jest kilkaset firm w branży jachtowej, ale samych stoczni może kilkadziesiąt, z tego tylko niektóre produkują i sprzedają pod własną marką. Robią to liderzy rynku, jak np. Delphia Yachts z Olecka, Galeon ze Straszyna czy Janmor z Głowna. Produkowane przez nich jachty i motorówki, sprzedawane pod polską banderą, kosztują od kilkudziesięciu tysięcy do kilku milionów euro.
Synonimem wysokiej jakości, a nawet luksusu, stały się w polskim eksporcie jachty i łodzie motorowe. W tej branży polskie firmy są już światową potęgą. W budowie łodzi do 10 m długości jesteśmy już drugim po Stanach Zjednoczonych producentem w świecie. Efekt to warta już ponad miliard złotych rocznie zagraniczna sprzedaż wyprodukowanych w polskich stoczniach jachtów i łodzi motorowych. Właściwie cała produkcja idzie za granicę – w zależności od firmy od 95 do 99 proc. Najwięcej zamówień dla polskich stoczni jachtowych płynie z Unii Europejskiej. Głównie z Niemiec, Francji, Holandii i Skandynawii. Przed kryzysem bardzo aktywni byli też Włosi i Hiszpanie. Sporo polskich jachtów kupowali Rosjanie i zamożni Ukraińcy, jednak konflikt o Krym i Donbas i jego skutki gospodarcze osłabiły tamtejsze rynki. Jachty z metką „made in Poland” wypłynęły też poza Europę. Chętnie kupują je Japończycy, Australijczycy, także Kanadyjczycy i Amerykanie. Również kraje rozwijające się, jak Chiny, Indie czy Brazylia stają się odbiorcami polskich jachtów.
Bez wątpienia atutem polskich stoczni jachtowych są niższe koszty produkcji. Jednocześnie stosowane są nowoczesne technologie, świetny design oraz najwyższa jakość wykończenia. Producenci korzystają z najlepszego know-how, no i tych samych materiałów, którymi dysponują stocznie na Zachodzie. Nie dziwi więc, że część dużych producentów m.in. ze Skandynawii, zamiast produkować u siebie cenione i drogie jednostki, zleca w ramach cięcia kosztów ich budowę polskim stoczniom, ale sprzedaje już pod własną marką.
Międzynarodowi producenci jachtów mają w czym wybierać. W Polsce jest kilkaset firm w branży jachtowej, ale samych stoczni może kilkadziesiąt, z tego tylko niektóre produkują i sprzedają pod własną marką. Robią to liderzy rynku, jak np. Delphia Yachts z Olecka, Galeon ze Straszyna czy Janmor z Głowna. Produkowane przez nich jachty i motorówki, sprzedawane pod polską banderą, kosztują od kilkudziesięciu tysięcy do kilku milionów euro.
Buty na salonach
Nie tak drogie jak jachty, ale równie cenione za granicą z powodu jakości i designu, są polskie buty, zapewniające polskim firmom ok. 1 mld euro rocznie. Wśród polskich marek eksportowym liderem jest firma CCC z Polkowic, która wyrosła też na jednego z większych producentów butów w Europie. W ciągu roku sprzedaje ponad 28 mln par obuwia, z tego jedną trzecią za granicą – głównie w Czechach, Niemczech, Austrii i Słowacji, również w Chorwacji i Turcji.
Sukcesy eksportowe odnosi też słupska Grupa Gino Rossi, którą tworzą marka obuwia Gino Rossi i odzieżowa Simple. Dziś Grupa posiada 150 salonów sprzedaży w Polsce i za granicą, z czego 2/3 stanowią salony sprzedaży obuwia Gino Rossi. Marka obecna jest w Czechach, na Słowacji, Litwie, Łotwie i w Niemczech, celuje przy tym w wyższą półkę. Podobnie jak marka Kazar, która po otwarciu salonów w Budapeszcie i Bukareszcie ruszyła na podbój Zjednoczonych Emiratów Arabskich, otwierając salony w Abu Zabi i Dubaju.
Obok polskich butów na światowe salony coraz śmielej wchodzi galanteria skórzana i futra z Polski, warte prawie pół miliarda euro rocznie. Jesteśmy już drugim po Danii europejskim producentem skór zwierząt futerkowych, głównie z norek, ale także jenotów i lisów. Eksport futer przekracza 90 proc. produkcji.
Nie tak drogie jak jachty, ale równie cenione za granicą z powodu jakości i designu, są polskie buty, zapewniające polskim firmom ok. 1 mld euro rocznie. Wśród polskich marek eksportowym liderem jest firma CCC z Polkowic, która wyrosła też na jednego z większych producentów butów w Europie. W ciągu roku sprzedaje ponad 28 mln par obuwia, z tego jedną trzecią za granicą – głównie w Czechach, Niemczech, Austrii i Słowacji, również w Chorwacji i Turcji.
Sukcesy eksportowe odnosi też słupska Grupa Gino Rossi, którą tworzą marka obuwia Gino Rossi i odzieżowa Simple. Dziś Grupa posiada 150 salonów sprzedaży w Polsce i za granicą, z czego 2/3 stanowią salony sprzedaży obuwia Gino Rossi. Marka obecna jest w Czechach, na Słowacji, Litwie, Łotwie i w Niemczech, celuje przy tym w wyższą półkę. Podobnie jak marka Kazar, która po otwarciu salonów w Budapeszcie i Bukareszcie ruszyła na podbój Zjednoczonych Emiratów Arabskich, otwierając salony w Abu Zabi i Dubaju.
Obok polskich butów na światowe salony coraz śmielej wchodzi galanteria skórzana i futra z Polski, warte prawie pół miliarda euro rocznie. Jesteśmy już drugim po Danii europejskim producentem skór zwierząt futerkowych, głównie z norek, ale także jenotów i lisów. Eksport futer przekracza 90 proc. produkcji.
Polska to za mało
Przykładem metodycznego zdobywania kolejnych światowych rynków są Toruńskie Zakłady Materiałów Opatrunkowych (TZMO), znane jako producent marki Bella. Historia TZMO sięga 1951 r. Po 1989 r., jak większość państwowych firm, została po transformacji sprywatyzowana. Z tą różnicą, że stała się spółką pracowniczą, a nie kąskiem dla zagranicznego dużego konkurenta. Dzięki temu TZMO SA, mając ponad 2,5 mld zł obrotów i 70-proc. eksport, z powodzeniem konkurują dziś ze światowymi tuzami, jak Johnson & Johnson czy Procter & Gamble, zamiast stać się ich częścią.
TZMO jako pierwsza polska firma medyczna uzyskały w 1997 r. znak bezpieczeństwa CE. To pozwoliło jej na ekspansję zagraniczną. I to jaką! Po kilkunastu latach TZMO stały się właścicielem ponad 50 firm w 17 krajach Europy i świata. W 10 krajach (m.in. w Rosji, Niemczech, Rumunii, na Węgrzech i w Indiach) inwestuje w fabryki i centra logistyczne. Swoje produkty pod markami Bella, Eva Pollena czy Happy TZMO sprzedaje w 80 krajach, w tym na trudnym rynku amerykańskim, gdzie w przyszłości prezes Jarosław Jóźwiak chce zbudować fabrykę.
Przykładem metodycznego zdobywania kolejnych światowych rynków są Toruńskie Zakłady Materiałów Opatrunkowych (TZMO), znane jako producent marki Bella. Historia TZMO sięga 1951 r. Po 1989 r., jak większość państwowych firm, została po transformacji sprywatyzowana. Z tą różnicą, że stała się spółką pracowniczą, a nie kąskiem dla zagranicznego dużego konkurenta. Dzięki temu TZMO SA, mając ponad 2,5 mld zł obrotów i 70-proc. eksport, z powodzeniem konkurują dziś ze światowymi tuzami, jak Johnson & Johnson czy Procter & Gamble, zamiast stać się ich częścią.
TZMO jako pierwsza polska firma medyczna uzyskały w 1997 r. znak bezpieczeństwa CE. To pozwoliło jej na ekspansję zagraniczną. I to jaką! Po kilkunastu latach TZMO stały się właścicielem ponad 50 firm w 17 krajach Europy i świata. W 10 krajach (m.in. w Rosji, Niemczech, Rumunii, na Węgrzech i w Indiach) inwestuje w fabryki i centra logistyczne. Swoje produkty pod markami Bella, Eva Pollena czy Happy TZMO sprzedaje w 80 krajach, w tym na trudnym rynku amerykańskim, gdzie w przyszłości prezes Jarosław Jóźwiak chce zbudować fabrykę.
Autobusy i tramwaje
Polskie autobusy i tramwaje jeżdżą już po ulicach i torach całej Europy. Najwięcej Solarisów, które firma Solaris Bus & Coach SA – założona w 1995 r. – zaczęła eksportować już od 2000 r. Najpierw do Niemiec, dziś do blisko 30 krajów świata, w tym Izraela i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Przy czym, tylko w zeszłym roku producent sprzedał 1279 sztuk autobusów i trolejbusów oraz 17 tramwajów, od początku istnienia firmy łącznie ponad 14 tys. pojazdów, z czego blisko trzy czwarte na eksport.
Zagraniczne rynki podbijają też polscy producenci pociągów. Głównie bydgoska PESA, ale i nowosądecki NEWAG, który na razie swoimi składami podbija Włochy. Natomiast składy tramwajowe z Bydgoszczy jeżdżą już po torach kilku krajów, m.in. Rosji, Rumunii, Węgier i Bułgarii. Pociągi zamówili Czesi, a także Włosi oraz Niemcy. I to właśnie zamówienie dla niemieckiego przewoźnika z Deutsche Bahn może być dla spółki rekordowe. Bydgoszczanie mają dostarczyć przewoźnikowi nawet 470 pociągów Link.
Solange Olszewska, właścicielka firmy Solaris, mocno kibicuje polskim firmom w zdobywaniu zagranicznych rynków. Podkreśla przy tym, że nie ma jednej recepty na sukces sprzedaży eksportowej. – Każda branża ma swoją specyfikę i szczególne wymagania. W naszym przypadku z pewnością jest to innowacyjny produkt o bardzo dobrej jakości, z dobrym serwisem i obsługą posprzedażową. Poza tym, bez względu na długość i szerokość geograficzną, trzeba wsłuchiwać się w potrzeby swoich klientów – dodaje.
Po wynikach Solarisa i innych firm, których eksport przekracza magiczne 60 proc. przychodu, widać, że Polacy potrafią się wsłuchać i wypromować swoją markę.
Polskie autobusy i tramwaje jeżdżą już po ulicach i torach całej Europy. Najwięcej Solarisów, które firma Solaris Bus & Coach SA – założona w 1995 r. – zaczęła eksportować już od 2000 r. Najpierw do Niemiec, dziś do blisko 30 krajów świata, w tym Izraela i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Przy czym, tylko w zeszłym roku producent sprzedał 1279 sztuk autobusów i trolejbusów oraz 17 tramwajów, od początku istnienia firmy łącznie ponad 14 tys. pojazdów, z czego blisko trzy czwarte na eksport.
Zagraniczne rynki podbijają też polscy producenci pociągów. Głównie bydgoska PESA, ale i nowosądecki NEWAG, który na razie swoimi składami podbija Włochy. Natomiast składy tramwajowe z Bydgoszczy jeżdżą już po torach kilku krajów, m.in. Rosji, Rumunii, Węgier i Bułgarii. Pociągi zamówili Czesi, a także Włosi oraz Niemcy. I to właśnie zamówienie dla niemieckiego przewoźnika z Deutsche Bahn może być dla spółki rekordowe. Bydgoszczanie mają dostarczyć przewoźnikowi nawet 470 pociągów Link.
Solange Olszewska, właścicielka firmy Solaris, mocno kibicuje polskim firmom w zdobywaniu zagranicznych rynków. Podkreśla przy tym, że nie ma jednej recepty na sukces sprzedaży eksportowej. – Każda branża ma swoją specyfikę i szczególne wymagania. W naszym przypadku z pewnością jest to innowacyjny produkt o bardzo dobrej jakości, z dobrym serwisem i obsługą posprzedażową. Poza tym, bez względu na długość i szerokość geograficzną, trzeba wsłuchiwać się w potrzeby swoich klientów – dodaje.
Po wynikach Solarisa i innych firm, których eksport przekracza magiczne 60 proc. przychodu, widać, że Polacy potrafią się wsłuchać i wypromować swoją markę.
Autorka: Longina Grzegórska-Szpyt