Rok wyborczy w UE - co zmieni?
W ubiegłym roku na światowej scenie politycznej doszło do dwóch niespodziewanych wydarzeń. Najpierw, w czerwcu mieszkańcy Wielkiej Brytanii zagłosowali przeciwko swojej przyszłości w strukturach Unii Europejskiej. Już wówczas pojawiło się wiele komentarzy ze strony obserwatorów polityki, którzy w Brexicie widzieli zalążek zmiany nastrojów społecznych, która doprowadzi do wymiany elit politycznych na świecie. Tezy te znalazły swoje potwierdzenie w listopadzie, kiedy to Donald Trump, obiecując Amerykanom wymianę politycznego establishmentu i zrealizowanie snu o potężnej Ameryce, głównie przez ochronę wewnętrznych interesów, wygrał wyścig o fotel prezydenta USA.
Przed nami rok wyborczy w Europie, dla której polityka otwartych drzwi skończyła się klęską. Zeszłoroczne wydarzenia związane z imigrantami, które Europejczykom zafundowali unijni politycy, szybko przełożyły się na wyraźny wzrost poparcia dla bardziej konserwatywnych ugrupowań, z zapędami nacjonalistycznymi. Czy więc tegoroczne wybory na Starym Kontynencie mogą wywrócić do góry nogami europejską scenę polityczną i diametralnie zmienić dotychczasową politykę? Przeanalizujmy bieżącą sytuację.
Pierwsi zdecydują Holendrzy
15 marca w Holandii odbędą się wybory parlamentarne. W sondażach od kilku miesięcy prowadzi Partia Wolności (PVV), kierowana przez Geerta Wildersa. Wzrost poparcia dla PVV w ciągu ostatnich kilku miesięcy jest bezpośrednim odzwierciedleniem sprzeciwu Holendrów wobec polityki otwartych drzwi, prowadzonej, jeszcze do niedawna, przez Wspólnotę. Wilders natomiast, w opublikowanej części programu swojej partii politycznej, chce zdelegalizować koran, zamknąć meczety, szkoły koraniczne i ośrodki dla uchodźców. Twierdzi, że dzięki tym działaniom jego kraj zaoszczędzi ponad 7,2 mld euro (nie podał jednak szczegółów). Poza tym chce zwiększyć wydatki na wojsko i policję, a także, obniżyć wiek emerytalny do 65 lat. Z innych punktów programu wynika, że ma zamiar wprowadzić demokrację bezpośrednią i zlikwidować Senat. Biorąc pod uwagę jego silny eurosceptycyzm, jest zagrożenie, że będzie on buntował Holendrów przeciwko Wspólnocie. Co pokazują sondaże, PVV zdecydowanie prowadzi w wyścigu przedwyborczym i trudno oczekiwać, aby w nadchodzących kilku tygodniach mogło się coś zmienić. Czy zwycięstwo partii wolności może doprowadzić do NEXITu, o którym Geert Wilders wspominał?
Od 1 lipca 2015 w Holandii obowiązuje nowe prawo, które zakłada, że, po zebraniu 300 000 podpisów, istnieje możliwość zorganizowania niewiążącego referendum, dotyczącego większości przepisów prawa i spraw (do tej pory Holendrzy właściwie nie mieli możliwości organizowania referendów). Ta możliwość nie dotyczy jednak tematów związanych z konstytucją, monarchią, budżetem, a także przepisami wprowadzanymi przez międzynarodowe instytucje. To oznacza, że w obecnym systemie prawnym nie ma możliwości przeprowadzenia referendum w sprawie wyjścia Holandii z Unii Europejskiej, bo zabrania tego konstytucja. Dlatego też Geert Wilders, chcąc myśleć o takim plebiscycie, musiałby najpierw ją zmienić. A to w przyszłym parlamencie będzie niemożliwe. Na podstawie sondaży można bowiem sądzić, że łącznie około 40% poparcia zdobędą euroentuzjaści z Partii Ludowej na rzecz Wolności i Demokracji (VVD) i Partii Pracy (PvdA). Wilders większości konstytucyjnej więc nie uzyska, nawet gdyby poparli go wszyscy, poza euroentuzjastami, pozostali członkowie parlamentu (co także jest wątpliwe). Ze strony nowego rządu istnieje zagrożenie, że będzie próbował destabilizować Unię Europejską od środka, dowodząc w ten sposób, że Wspólnota jest dla Holendrów złym i szkodliwym rozwiązaniem. Warto jednak zauważyć, że mimo rosnącego euosceptycyzmu, zdecydowana większość obywateli deklaruje chęć pozostania w strukturach Wspólnoty.
W kwietniu I tura wyborów prezydenckich we Francji
Ustrój polityczny we Francji jest nieco odmienny od tego znanego w Polsce. Tam władza wykonawcza należy do prezydenta, ustawodawcza do Zgromadzenia Narodowego, ale inicjatywa legislacyjna należy niemal w całości do Rady Ministrów i prezydenta. To też prezydent desygnuje kandydata na premiera, przewodzi Radzie Ministrów, może rozwiązać Zgromadzenie Narodowe, a w sytuacjach wyjątkowych może nawet przejąć pełnię władzy. We Francji ma on więc bardzo duże uprawnienia i to jego wybór jest ważniejszy, aniżeli wybór członków Zgromadzenia Narodowego. Francuzi, dotknięci atakami terrorystycznymi, mimo swojej wielokulturowości i deklarowanej otwartości, również wydają się skręcać na prawo, o czym świadczą przedwyborcze sondaże. Te prowadzone już od kilku miesięcy pokazują, że o fotel ubiegać się będzie trójka kandydatów – Marine Le Pen (kandydatka Frontu Narodowego), Francois Fillon (Republikanie) i Emmanuel Macron (En Marche! Były polityk Socjalistów). W sondażach liczą się jeszcze Manuel Valls i Benoit Hamon, choć po niedzielnych prawyborach w Partii Socjalistycznej, z wyścigu formalnie odpadł Manuel Valls, który wg wcześniejszych ankiet miał nieco wyższe poparcie wśród społeczeństwa niż Benoit Hamon.
Jak pokazują ostatnie tygodnie, na prowadzeniu znajduje się Marine Le Pen, mając około 27% poparcia. Na drugiego Francois Fillon zagłosowałoby 25% Francuzów, trzeci Emmanuel Macron może liczyć na głosy 18% obywateli i, podobnie jak Benoit Hamon, właściwie nie ma realnych szans na wejście do drugiej tury, mimo że do wyborów zostały jeszcze około 3 miesiące. Z ankiet bezpośrednio wynikają rynkowe obawy o program i poglądy kandydatki Frontu Narodowego. Po pierwsze przeciwna jest imigracji i przyjmowania uchodźców, co wobec wysokiego stopnia ryzyka terrorystycznego, trafia na podatny grunt. Poza tym, Le Pen uważa, że Francja nie jest w tej chwili w rękach Francuzów, tylko sterowana jest z Berlina. Dlatego w jej opinii, powinna ona opuścić struktury Unii Europejskiej i strefy euro, a ona osobiście zamierza dążyć do organizacji referendum w tej sprawie. I nie bez znaczenia jest też fakt, co Marine Le Pen myśli o rosyjskim prezydencie. Idealne wręcz wydaje się tu być cytat z jej wypowiedzi: „Trio Trump – Putin – Le Pen będzie dobre dla pokoju na świecie”. I o ile antyimigracyjne hasła i te związane z ociepleniem relacji z Rosją trafiają do Francuzów, to te o negatywnym nastawieniu do Unii Europejskiej już nie. Dlatego też mimo prawie pewnego zwycięstwa Le Pen w pierwszej turze wyborów, w II rundzie, według sondaży nie będzie miała szans właściwie z żadnym z kontrkandydatów.
Wiele wskazuje więc na to, że trio Trump – Putin – Le Pen nie powstanie, a najbardziej prawdopodobne jest, że następnym prezydentem będzie Francois Fillon. On również chce zbliżenia z Rosją i zniesienia europejskich sankcji nałożonych na Rosję, ale nie jest przeciwnikiem Unii Europejskiej. Chociaż uważa, że strefa euro powinna zostać w jakiś sposób rozdzielona od członków Wspólnoty nie posiadających wspólnej waluty. W naszej opinii prezydent Fillon nie będzie zagrożeniem dla stabilności politycznej w Europie, chociaż temat rosyjskich sankcji może w dalszym ciągu funkcjonować w kategoriach kości niezgody. Czyli właściwie, tak jak jest obecnie.
Wrzesień – wybory parlamentarne w Niemczech.
Najistotniejszym, z punktu widzenia polityki, wydarzeniem 2017 roku będą wybory parlamentarne w największego gospodarce Unii Europejskiej. To o tyle ważne, że chyba dzisiaj nikt nie ma wątpliwości, że to przede wszystkim Niemcy kształtują dzisiejszą politykę całej Wspólnoty i mają na nią największy wpływ. Podobnie jak w innych krajach na Starym Kontynencie, również w Niemczech pojawiły się siły polityczne, które opowiadają się przeciwko dalszej integracji, przeciwko izolacji Rosji, czy przeciwko wpuszczaniu do kraju imigrantów. Jednym z tych skrajnych ugrupowań jest, stosunkowo niedawno utworzona, formacja AfD. Partia nie ma właściwie programu gospodarczego. AfD wystartuje do wyborów z hasłami związanymi z odrzuceniem islamu i wielokulturowości, zakazem budowy i finansowania meczetów na terenie Niemiec, czy ograniczeniem kompetencji Unii Europejskiej na rzecz kompetencji państw narodowych. AfD nie chce także finansowania mediów publicznych z obowiązkowego abonamentu i sprzeciwia się członkostwu Turcji w EU. Czy ta antyunijna siła polityczna ma szansę odegrać istotną rolę w niemieckiej, i tym samym, europejskiej polityce? Jeszcze w zeszłym roku takie obawy były uzasadnione, bowiem poparcie dla AfD szybko rosło, czemu sprzyjały błędy polityczne Angeli Merkel. Jednak twardsze stanowisko obecnego obozu rządzącego wobec imigrantów a także coraz lepsza sytuacja gospodarcza Niemiec powodują, że trend spadku poparcia obecnego rządu został odwrócony.
Istotna zmiana nastrojów w niemieckim społeczeństwie nastąpiła mniej więcej w październiku ubiegłego roku, gdy poparcie dla AfD przekraczało 14%. Był to moment, w którym Angela Merkel wyraźnie zmieniła nastawienie do imigracji, co zostało odebrane przez wyborców pozytywnie. Dzięki czemu poparcie dla CDU/CSU zaczęło rosnąć by w tej chwili sięgnąć 35%. A biorąc pod uwagę fakt, iż koalicyjna SPD może liczyć na ponad 20% głosów, zwycięstwo obecnie rządzącej koalicji wydaje się być niezagrożone. Pamiętajmy jednak, że do niemieckich wyborów pozostało jeszcze kilka miesięcy, w ciągu których wiele może się zmienić. Tym niemniej w naszej ocenie, biorąc pod uwagę perspektywy na dalszą poprawę sytuacji gospodarczej i zahamowanie napływu imigrantów, rząd kanclerz Merkel nie powinien czuć się zagrożony.
Ustawa Renziego zgodna z konstytucją – przedwczesne wybory we Włoszech?
25 stycznia włoski Sąd Konstytucyjny uznał najważniejsze punkty reformy Italicum za zgodne z konstytucją, co mocno zwiększa prawdopodobieństwo rozpisania nowych wyborów parlamentarnych jeszcze w pierwszym półroczu tego roku. Wg starych przepisów partia, która wygrywała wyścig do Izby Deputowanych, bez względu na stopień poparcia otrzymywała premiowe miejsca w Izbie, dające większość. Wg nowej ordynacji, do poziomu 40% poparcia będzie funkcjonował system proporcjonalny, nie faworyzujący żadnego ugrupowania. Bonus zostanie otrzymany tylko w wypadku partii, która uzyska przynajmniej 40% głosów. A dlaczego było to takie ważne?
Sytuacja polityczna we Włoszech zaczęła się komplikować, gdy coraz większego znaczenia nabierał Ruch 5 Gwiazd. Partia Beppe Grillo, której głównym celem jest wyjście ze strefy euro i Unii Europejskiej, ma w tej chwili niecałe 30% poparcia, i w zależności od sondaży, najczęściej prowadzi w rankingu popularności. Gdyby więc w starym systemie wyborczym, po dymisji Renziego, doszło do przedterminowych wyborów parlamentarnych, zwycięstwo Beppe Grillo byłoby równoznaczne z uzyskaniem większości w Izbie Deputowanych. Wówczas droga do rozpisania referendum w sprawie ITALEXITU byłaby otwarta. Dlatego też, Partii Demokratycznej zależało, aby utworzyć nowy rząd, bez nowych wyborów. Natomiast w nowej ordynacji takiego ryzyka nie ma. Co więcej, są bardzo duże szanse na to, że Partia Demokratyczna wejdzie w koalicję (formalną lub nieformalną) z partią Forza Italia, co oznaczałoby, że razem będą mieli zdecydowaną przewagę mandatów w parlamencie (analogiczna sytuacja byłaby w Senacie). Dzięki czemu, istniałaby szansa na polityczną stabilizację, której we Włoszech od dawna brakowało.
Wg ostatniego dostępnego sondażu, największe poparcie ma Partia Demokratyczna z ponad 30% poparciem. Na drugim miejscu jest Ruch 5 Gwiazd, na który głos oddałoby niecałe 29,8% Włochów, a na trzecim miejscu Forza Italia, która cieszy się prawie 13% poparciem. Wydaje się więc, że istnieje duże prawdopodobieństwo rozpisania przedwczesnych wyborów, ale nie powinny one się wiązać ze zmianą, dotychczas prowadzonej, polityki.
Niepewność jest duża, ale prawdopodobieństwo wymiany elit politycznych niewielkie
Uważamy, że z powodu tegorocznych wyborów na Starym Kontynencie czynników ryzyka brakować nie będzie. Tym niemniej analiza sytuacji sugeruje, że w Europie nie powinno dojść do gwałtownej wymiany elit politycznych, a tym samym do zmiany nurtu politycznego. Dostrzegamy natomiast ryzyko w dłuższym horyzoncie. Coraz mniej liberalne władze w poszczególnych krajach, próbujące dbać przede wszystkim o własne interesy (tu przykład przede wszystkim Holandii), mogą w dłuższej perspektywie doprowadzić do coraz większych nieporozumień wewnątrz wspólnoty. A brak jednolitego stanowiska politycznego Unii Europejskiej może w dłuższej perspektywie, w najgorszym scenariuszu, doprowadzić do jakiejś formy dezintegracji w ramach obecnych struktur.
Szymon Juszczyk, zarządzający portfelami RDM Wealth Management