RPP między młotem a kowadłem
Działająca w coraz bardziej skomplikowanym środowisku rodzimej gospodarki Rada Polityki Pieniężnej, podniosła już po raz dziesiąty z rzędu stopy procentowe NBP. Co to oznacza dla rynku mieszkaniowego?
RPP decydując o kolejnym poziomie procesu windowania kosztu rodzimego pieniądza, tym razem działała pod szczególną presją, znajdując się w położeniu pomiędzy młotem a kowadłem. Wynika to z faktu nie tylko wciąż nieubłaganie szybującej inflacji CPI, ale dodatkowo sytuacji załamania złotego w okolicznościach dołującego PMI dla polskiej gospodarki. I to prawdopodobnie ten ostatni czynnik zadecydował o relatywnie umiarkowanej podwyżce, niestety najprawdopodobniej nie ostatniej w tym cyklu.
Przy obecnej wartości stopy referencyjnej, zakładając wzrost stawki WIBOR 3M do 7,6 proc. do końca lipca br., dynamika rat kredytów mieszkaniowych w stosunku do okresu sprzed podwyżek przekracza już na dobre 100 proc. od jesieni ub. roku. Rata kredytu o wartości 300 tys. zł zaciągniętego na 30 lat z marżą równą 2 proc. wzrośnie już licząc od początku października ub. roku z poziomu 1141 zł do 2544 zł. Natomiast miesięczna spłata analogicznego zobowiązania w wysokości 600 tys. zł pójdzie w górę z 2281 zł do 5090 zł, a więc już o 123 proc., a nominalnie ponad 2,8 tys. zł. Tego typu relacje sygnalizują już teraz osiągnięcie poziomów krytycznych, które grożą istotnym pogorszeniem statystyk spłacalności hipotek złotowych.
Tymczasem zgodnie z zasadą „nieszczęść chodzących parami”, załamanie kursu złotego silnie uderza w budżety 600 tys. mieszkaniowych kredytobiorców walutowych, których sytuacja w porównaniu do zadłużonych w złotym jeszcze do niedawna wydawała się relatywnie stabilna. Tymczasem po pierwszej od lat podwyżce stóp przez SNB i prognozach ich dalszego ruchu w górę, już w bezpośredniej perspektywie, w połączeniu z przyśpieszeniem zwyżki CHF/PLN sytuacja tzw. frankowiczów zaczyna się bardzo poważnie komplikować. Bynajmniej nie poprawi jej umiarkowany tym razem ruch RPP, który spowodował dalszą deprecjację rodzimej waluty.
Najbardziej efektownym skutkiem marszu stóp procentowych w górę jest koniunkturalna zapaść statystyk kredytów mieszkaniowych. Indeks BIK popytu na kredyty mieszkaniowe w czerwcu uległ tąpnięciu o 59,9 proc. w relacji rok do roku, natomiast spadek wnioskujących o kredyt zniżkował o 60 proc. do zaledwie 19,5 tys. czyli absolutnie najniższej w monitorowanej przez BIG od 2007 roku historii. Co gorsza jednak, sytuacja pomimo dość tragicznej wymowy wciąż nieubłaganie pogarsza się z miesiąca na miesiąc. W tym stanie rzeczy prognozy spadku wartości kredytów mieszkaniowych o 20 - 30 proc. w roku bieżącym wydają się i tak dość optymistyczne.
Taka sytuacja coraz dotkliwiej uderza w sprzedaż mieszkań deweloperskich. Ostatni raport BIG DATA RynekPierwotny.pl. informuje o czerwcowym wyniku sprzedaży nowych mieszkań w liczbie zaledwie 2129 lokali na siedmiu największych rynkach kraju. Oznacza to spadek miesiąc do miesiąca o 13 proc. i rok do roku aż o 40 proc.
Charakterystycznym elementem hamowania koniunktury sprzedażowej na pierwotnym rynku mieszkaniowym jest wyraźne spowolnienie wzrostów stawek mkw. nowych lokali na głównych rynkach kraju. Na podstawie danych za czerwiec można z grubsza przyjąć, że ceny w relacji miesiąc do miesiąca nie uległy zmianom mającym znaczenie statystyczne. Być może już za miesiąc - dwa okaże się, że w sytuacji rekordowo wysokich stóp NBP, stymulujących spadkową tendencję deweloperskich kontraktacji, pojawi się pierwsza od lat szansa na impuls korekcyjny w deweloperskich cennikach.
Jak zauważa portal RynekPierwotny.pl, w dalszym ciągu deweloperzy mieszkaniowi komunikują rekordową – rzędu 60 - 70 proc. udziału – przewagę transakcji gotówkowych nad kredytowymi w procesie topniejącej z miesiąca na miesiąc sprzedaży nowych lokali. Tymczasem coraz większą konkurencją dla inwestycji w mieszkania stają się rosnące, wraz ze stopami NBP, oprocentowania lokat bankowych oraz rentowności innych instrumentów finansowych niskiego ryzyka z gwarancją ochrony kapitału. A być może już niebawem spełnią się oczekiwania likwidacji kuriozalnego, w obecnych warunkach rynkowych, podatku Belki.
Sytuacja ta coraz bardziej zaczyna przypominać tę z okresu globalnego kryzysu finansowego zapoczątkowanego upadkiem Lehman Brothers w 2008 roku, kiedy to pieniądze trzymane przez Kowalskiego w rodzimym banku dawały przez kilka lat z rzędu znacznie większe profity niż zainwestowane w mieszkaniówce.
W tej sytuacji najgorszym z możliwych scenariuszy dla branży deweloperskiej byłby wiarygodny sygnał początku korekty cenowej nowych mieszkań, co mogłoby wywołać u inwestorów detalicznych awersję do gotówkowych inwestycji mieszkaniowych na bliżej nieokreślony okres czasu. W tej chwili wydaje się to bardzo mało prawdopodobne z racji rekordowo wysokiej inflacji i rosnących kosztów inwestycji deweloperskich. Sęk w tym, że na rynku nie ma rzeczy niemożliwych, a ceny mieszkań zależą nie tylko od jednego, ale od całego szeregu czynników, w tym przede wszystkim takich, których nie sposób przewidzieć.
Jarosław Jędrzyński, ekspert portalu RynekPierwotny.pl