Trzy waluty na czas głębokiej recesji
Które waluty mogą przyciągnąć kapitał inwestorów, jeśli spełni się scenariusz dotkliwej globalnej recesji? Zwracają uwagę trzy propozycje. Dwie z nich wydają się dość oczywiste, jedna zaskakująca.
Inflacja w Stanach Zjednoczonych ostro wyhamowała (z 9,1 proc. w czerwcu do 8,5 proc. w lipcu). Na bazie tych danych inwestorzy chcą wierzyć, że minęliśmy już inflacyjny szczyt, przenosząc uwagę ze zmagań banków centralnych z rosnącymi cenami na spowolnienie gospodarek. Wiele z nich, chociażby polska i amerykańska, już wypełniło kryteria technicznej recesji, kurcząc się przez dwa kwartały z rzędu.
Nie brakuje jednak opinii, że to dopiero preludium prawdziwego załamania, które nie ominie znajdujących się wciąż w wyśmienitej kondycji rynków pracy. Kasandryczne wizje szczególnie często pojawiają się w przypadku Europy zagrożonej kryzysem energetycznym. Kondycja gospodarki Chin od wielu miesięcy także dostarcza głównie powodów do zmartwień.
Czas, by jen wrócił do łask
Frank, dolar, jen – tradycyjnie taką trójkę wymieniano jednym tchem jako tzw. bezpieczne przystanie, czyli waluty na czasy dekoniunktury i zawirowań na globalnych rynkach finansowych. Kilkanaście minionych miesięcy przyniosło jednak rozpad tego tercetu. O ile dolar i frank wyraźnie zyskiwały, o tyle jen pozostał daleko z tyłu walutowej stawki.
W tym czasie atrakcyjność walut dyktowało głównie to, jak zdecydowanie poszczególne władze monetarne tłumią inflację i jak agresywnie zaostrzają kurs polityki pieniężnej. Na tym polu jen wypada blado. Bank Japonii ustawił się bowiem daleko na końcu kolejki do podwyżek stóp procentowych. Sprawia to, że jen w ostatnim roku mocno tracił na wartości. W relacji do dolara potaniał, podobnie jak złoty, o niemal 20 proc.
Punktem zwrotnym i początkiem odrabiania strat przez japońską walutę może stać się moment, gdy inwestorzy zaczną koncentrować się na groźbie głębokiej recesji i majaczeniu na horyzoncie obniżek stóp procentowych w Stanach Zjednoczonych. Niebawem, gdy rynkowe tendencje mogą się odwracać o 180 stopni, japońska waluta będzie mogła powrócić do łask inwestorów. Konsensus Bloomberga zakłada, że w gronie głównych walut świata to właśnie jen ma największą przestrzeń do umocnienia.
– Potężna przecena jena wzbudziła również niepokój japońskich władz, które zapowiedziały, że będą przeciwdziałać dalszemu osłabieniu swojej waluty. Dziś zresztą praktycznie każdy bank centralny chce mieć mocną walutę, która pozwoli nieco ograniczyć negatywny wpływ wzrostu cen surowców energetycznych i pomóc w opanowaniu inflacji. Nie każdy ma jednak wystarczającą wiarygodność i zasoby, aby to osiągnąć. Bankowi Japonii można pozazdrościć pozycji i możliwości, dlatego w recesyjnym otoczeniu jen w końcu poczuje się jak ryba w wodzie – ocenia Bartosz Sawicki, analityk Cinkciarz.pl.
Szwajcarski Bank Narodowy zrzucił maskę opieszałości
Frank szwajcarski od lat tym mocniej przyciąga kapitał, w im poważniejsze opały wpada strefa euro. Pandemia koronawirusa, napaść Rosji na Ukrainę i niepewność, czy Europie wystarczy tej zimy gazu – podsycają popyt na CHF. Do katalogu atutów szwajcarskiej waluty można zacząć dodawać obszar, który zawsze był postrzegany jako jej pięta achillesowa.
Jest nim polityka pieniężna. Szwajcarski Bank Narodowy podniósł w tym roku stopy procentowe, zanim zrobił to Europejski Bank Centralny. Radykalnie zmienił też nastawienie do siły waluty. Wcześniej przez lata SNB starał się hamować dominację franka nad chimerycznym i słabym euro, wydając równowartość setek miliardów CHF na interwencje. Dziś władze monetarne Szwajcarii nie postrzegają już franka jako skrajnie przewartościowanego i są gotowe, by go umacniać.
– Sprawia to, że – w połączeniu z zagrożeniami, przed którymi stoi Stary Kontynent – frank, który już w czerwcu stał się więcej wart niż euro, powinien pozostawać mocny. Powszechny pogląd rynkowy, że szwajcarska waluta z czasem stopniowo będzie słabnąć, odszedł do lamusa – komentuje analityk Cinkciarz.pl.
Mocny gracz w gronie rynków wschodzących
W poszukiwaniu bezpiecznych walutowych przystani nie trzeba wyruszać ani na Daleki Wschód, ani nawet do Europy Zachodniej. W naszym regionie taki status osiągnęła korona czeska. W porównaniu ze złotym jest znacznie mniej zmienna i bardziej odporna na globalne zawirowania. Obrazuje to sytuacja z początku marca br. W apogeum wojennej paniki na rynkach finansowych złoty w relacji do euro był najsłabszy w historii. EUR/PLN rósł i w kilkanaście dni notował dwucyfrową zwyżkę. Korona czeska w przededniu rosyjskiej napaści była najmocniejsza na tle euro od ponad dekady. Po czym straciła maksymalnie 6 proc., a kurs EUR/CZK osiągnął zaledwie kilkumiesięczne szczyty.
Za niedawno zakończonej kadencji prezesa Jiriego Rusnoka Czeski Bank Narodowy bez mrugnięcia okiem mocno podwyższał stopy procentowe, czym zapracował na miano najbardziej jastrzębiego w przestrzeni gospodarek wschodzących. Na początek prezesury Alesa Michla stopy najprawdopodobniej nie wzrosną ponad obecny pułap 7 proc. Oznacza to jednak, że główną rolę w walce z inflacją ma przejmować kurs korony.
– Czesi stabilizują notowania swojej waluty na stosunkowo wysokim pułapie. W tym celu każdego miesiąca wydają nawet kilka miliardów euro na interwencje walutowe. Amunicji im nie zabraknie, gdyż poziom rezerw przekroczył w tym roku 160 miliardów euro. W relacji do wielkości gospodarki wynosi ok. 50 proc., co na tym polu stawia Czechy w ścisłej światowej czołówce – wyjaśnia analityk Cinkciarz.pl.
W momentach napięć i turbulencji aktywnie wspierana przez bank centralny korona będzie stabilniejsza i odporniejsza niż np. złoty, a zwłaszcza fundamentalnie najsłabszy w regionie forint.
Źródło: materiały prasowe