Unia musi wrócić do źródeł
Unia została uprowadzona. Miała być wspólna, a jest francusko-niemiecka. Instytucje unijne miały działać w interesie dobra wspólnego, a działają w interesie wielkich – mówi europoseł Jacek Saryusz-Wolski w rozmowie z Aleksandrą Rybińską
Parlament Europejski przyjął niedawno niekorzystne dla polskich firm przewozowych przepisy, czyli tzw. pakiet mobilności. Wcześniej dokonano równie niekorzystnej dla państw Europy Środkowo-Wschodniej nowelizacji dyrektywy o pracownikach delegowanych. Czy to oznacza, że Unia Europejska służy już tylko najsilniejszym państwom, a Polska i inne kraje naszego regionu są relegowane do roli ich klientów?
Jacek Saryusz-Wolski: Jest to oznaką rosnącej konfrontacji między protekcjonistami a tymi, którzy chcą strzec czterech swobód jednolitego rynku. A wygląda na to, że tendencja do częściowego demontażu jednolitego rynku wygrywa. To jest tendencja, którą często popierała Francja oraz – w ograniczonym zakresie – również Niemcy, ponieważ niemiecki kapitalizm jest kapitalizmem sterowanym przez państwo. W jakimś sensie to może być także preludium do tego, co czeka Unię Europejską po brexicie, jeśli do niego dojdzie. Grupa krajów głosujących wolnorynkowo straci swój potencjał tworzenia mniejszości blokującej, która wynosi 35 proc. populacji, co przeraża szczególnie Skandynawów i Holendrów. Za to bardzo wzmocni się potencjał wagi głosu protekcjonistów, który rośnie do 42 proc. populacji. Na to nakłada się konfrontacja geograficzna. Brutalna konfrontacja między centrum, a peryferiami.
Nawiązując do pakietu mobilności: za jego pomocą próbuje się wyeliminować z rynku przedsiębiorstwa z krajów odległych, geograficznie peryferyjnych, takich jak Polska czy Hiszpania. Tych, którzy by w pełni uczestniczyć w jednolitym rynku muszą przewozić swoje towary na długich odległościach, chodzi o przedsiębiorstwa transportowe. Chodzi o to, by utrudnić konkurowanie i podrożyć towary zmierzające do centrum jednolitego rynku, to znaczy na rynki Francji, Niemiec czy krajów Beneluksu. To nowa forma protekcjonalizmu. My, nowi członkowie od Estonii po Chorwację, wschodnia flanka Unii Europejskiej, jesteśmy geograficznie odległymi peryferiami. Na dorobku. Nie możemy jeszcze w pełni konkurować wysoką technologią czy kapitałem. Możemy tylko sprawnością oraz kosztem i jakością naszych usług i towarów. No i tu pojawia coś co jest sprzeczne z zasadami jednolitego rynku, co narusza warunki na których przystąpiliśmy do Unii. Nie mamy bowiem możliwości stosowania retorsji choćby wobec zachodnich sieci handlowych czy banków obecnych na naszym rynku, które mają nad naszymi podmiotami przewagę techniczną i kapitałową, natomiast usiłuje się eliminować przewagę konkurencyjną naszych towarów i usług.
Jak dotąd panowało przekonanie, że Niemcy starają się brać pod uwagę interesy mniejszych państw, szczególnie państw naszego regionu. To się zmieniło i teraz są gotowe iść Francji na rękę?
Nie we wszystkim. Niemcy nie są gotowe iść Francji i Włochom na rękę jeśli chodzi o poluzowanie reguł strefy euro, to znaczy nie chcą spłacać cudzych długów. Natomiast jeśli chodzi o protekcjonizm to trzeba szczerze powiedzieć, że nigdy nie były tak do końca wolnorynkowe. Tak długo jak przewaga niemiecka była powalająca, mogły sobie pozwolić na bycie heroldami wolnego rynku. W momencie gdy zaczęli się pojawiać realni konkurenci, a polskie firmy transportowe mogą opanować cały rynek niemiecki, bo jesteśmy na tyle lepsi – wtedy Niemcy przestali być wolnorynkowcami. Wolny rynek gdy to nie boli i koniec z wolnym rynkiem gdy zaczyna to boleć. Przypominam, że to Niemcy zachowały najdłuższy okres przejściowy jeśli chodzi o zamknięcie swojego rynku pracy po akcesji Polski i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej do UE. Dziesięć lat. O dziwo, broniły się przed polską siłą roboczą, a potem wpuściły milion migrantów. Ot, paradoks.
(...)
To zapytam wprost: czy uda się, wobec oporu motoru francusko-niemieckiego, a szczególnie Berlina, oraz w obliczu rosnących sił odśrodkowych zreformować Unię, zanim się zdezintegruje?
To się musi udać. Nawet jeśli w bólach. Obrona Unii, takiej jaką ją widzieli ojcowie-założyciele, jest w polskim interesie. Bo koszt rozpadu Unii byłby o wiele większy niż wszystkie czynione w bólu wysiłki by ją uratować. Dlatego być może uda się zapobiec brexitowi. Potrzebujemy powrotu do źródeł, do równowagi, do trzymania się reguł traktatów. Unia została uprowadzona. Miała być wspólna a jest francusko-niemiecka. Instytucje miały działać w interesie dobra wspólnego a działają w interesie wielkich. Kiedyś Komisja broniła małych i słabych a dziś promuje interesy najsilniejszych. Interesy słabszych mają pójść w kąt. Polityka spójności, polityka regionalna są pomniejszane w wymiarze finansowym. To się musi udać, tyle, że to się nie stanie w przeciągu jednej kadencji. Prawo europejskie mówi, że granic zewnętrznych trzeba strzec. Wystarczy to robić i nie będzie presji migracyjnej. W kwestii strukturalnych wad strefy euro wiadomo było od początku, że to nie jest optymalny obszar walutowy i że konieczne są transfery. A one są nie do zaakceptowani przez Niemców, w związku z tym strefa euro będzie dalej trzeszczała w szwach. Aż się coś zmieni. Dlatego Polska od strefy euro powinna, póki co, trzymać się z daleka i bronić jedności Unii w jej klasycznym kształcie.
Rozmawiała Aleksandra Rybińska
Cała rozmowa z europosłem Jackiem Saryuszem-Wolskim o kondycji Unii Europejskiej oraz więcej informacji i komentarzy o światowej i polskiej gospodarce i sektorze finansowym znajdziesz w bieżącym wydaniu „Gazety Bankowej” - do kupienia w kioskach i salonach prasowych oraz jako e-wydanie, także na iOS i Android – szczegóły na http://www.gb.pl/e-wydanie-gb.html