Wolny rynek nie rozwiąże problemów służby zdrowia
W polskiej służbie zdrowia w mylny sposób zostały wprowadzone mechanizmy gospodarki wolnorynkowej – zauważa Konstanty Radziwiłł, minister zdrowia
„Gazeta Bankowa”: Ochrona zdrowia to zaniedbany i newralgiczny sektor – taką opinię wyraził pan, zanim został ministrem. Co pana zdziwiło, zaskoczyło, kiedy rozpoczął pan urzędowanie?
Konstanty Radziwiłł, minister zdrowia: Zastałem to, czego się spodziewałem. I wiele mnie nie zaskoczyło. Od dawna jestem bezpośrednio zaangażowany w tworzenie prawa dotyczącego ochrony zdrowia i mam szczegółową wiedzę o systemie organizacyjnym polskiej służby zdrowia. Przez ponad dwadzieścia lat aktywnie działałem w samorządzie lekarskim, pełniłem różne funkcje zarówno w warszawskiej Okręgowej Izbie Lekarskiej, jak i w Naczelnej Izbie Lekarskiej, której przez osiem lat miałem zaszczyt być prezesem. Mam także doświadczenie wynikające z europejskiej perspektywy, ponieważ przez trzy lata byłem prezydentem Stałego Komitetu Lekarzy Europejskich.
Od lat Polacy słyszą o koniecznych zmianach w służbie zdrowia. I jeżeli są wprowadzane, to i tak w ocenie większości obywateli system publicznej opieki zdrowotnej nie zmienia się na lepsze. Dlaczego tak się dzieje?
W polskiej służbie zdrowia w mylny sposób zostały wprowadzone mechanizmy gospodarki wolnorynkowej. Po transformacji społeczeństwo zachłysnęło się rozwiązaniami wolnorynkowymi, a rządzący wprowadzili je także do publicznej służby zdrowia. Pod tym względem, wracając do perspektywy spoza Polski, wiem, że w krajach Europy Zachodniej, gdzie nikt nie śmie kwestionować mechanizmów wolnorynkowych w gospodarce, tego typu rozwiązania w systemie ochrony zdrowia praktycznie nie istnieją. Służba zdrowia w państwach znacznie bardziej rozwiniętych gospodarczo od Polski jest wręcz chroniona przed takimi mechanizmami. Wprowadzenie ich w naszym kraju skutecznie zdezintegrowało polski system ochrony zdrowia. Istotny problem zaczyna się już na poziomie szpitali: 43 proc. podmiotów udzielających świadczenia szpitalne w Polsce funkcjonuje bez udziału własnościowego skarbu państwa, ponieważ poprzedni rząd uznał, że szpital działający w formie spółki prawa handlowego jest lepszy niż publiczna placówka. Pytanie dla kogo jest rzeczywiście lepszy?
Obecna dezintegracja służby zdrowia to nie tylko forma własności szpitali, ale również organizacja opieki zdrowotnej – występuje rynek świadczeń zdrowotnych i usług, do którego stosuje się język gospodarki rynkowej. Mamy więc usługodawcę i usługobiorcę, a udzielanie świadczeń odbywa się na zasadach rynkowych. Wygrywa ten oferent, który zaproponuje niższą cenę usługi. Nie ma ani kompleksowego planu funkcjonowania służby zdrowia, ani kontroli nad tym, co się w niej dzieje.
Przysłowiowa „wolna amerykanka”?
W Stanach Zjednoczonych inwestor, który chce dokonać inwestycji w służbie zdrowia, musi uzyskać od lokalnej władzy certyfikat zapotrzebowania. Tymczasem w Polsce można inwestować w służbie zdrowia bez ograniczeń, a jeżeli inwestor planuje wejście do publicznego systemu opieki zdrowotnej, to wystarczy opinia wojewody. Podczas kontraktowania usług wygrywa ten świadczeniodawca, który zaproponuje za usługi najniższą cenę. Zatem można powiedzieć, że jesteśmy nawet o krok dalej niż „wolna amerykanka”.
A gdzie w tym systemie jest pacjent?
Pacjent w obowiązującym systemie jest zagubiony, a kompletny brak koordynacji skutkuje tym, że są takie świadczenia, o które między przychodniami czy szpitalami toczy się ostra walka, ponieważ są wysoko wycenione. Ale są i takie schorzenia i tacy pacjenci, o których skomercjalizowany system po prostu zapomina. Nikt w obecnym systemie nie chce zająć się nieubezpieczonymi Polakami, np. pracującymi na umowach śmieciowych, mimo że polski system opieki zdrowotnej jest powszechnym systemem. Konstytucja RP gwarantuje każdemu obywatelowi równy dostęp do opieki zdrowotnej nie tylko w razie zagrożenia życia. Praktyka jest taka, że jeżeli nieubezpieczony pacjent zjawi się w przychodni lub szpitalu, to od razu wraz z nim pojawia się strach, kto za niego zapłaci, jeżeli udzieli mu się świadczenia.
Mechanizmy gospodarki rynkowej wdrożono do służby zdrowia po 10 latach gospodarki wolnorynkowej w Polsce. To była jedna z czterech wielkich reform rządu AWS z premierem Buzkiem. Dzisiaj inaczej patrzymy na ten sen o potędze premiera rządów postsolidarnościowych.
Rządy lat 90. działały według jednego scenariusza. Ustawa wprowadzająca Kasy Chorych weszła w życie w 1999 r., ale była przygotowana już dwa lata wcześniej. Być może w tamtych czasach potrzebne było nam takie doświadczenie. Nie można bowiem negować faktu, że w służbie zdrowia trzeba liczyć koszty. Trzeba, ale to nie jest podstawowe, najważniejsze zadanie służby – w tym słowie zawarta jest misja – zdrowia. Należy racjonalnie wydawać pieniądze, ale czysto biznesowe podejście do służby zdrowia jest pomyłką.
Zysk w służbie zdrowia rozpalał umysły poprzednich ministrów, niejako był celem samym w sobie…
To bardzo ciekawa dyskusja ostatnich lat. Kiedy na początku urzędowania powiedziałem, że o zysku w publicznej służbie zdrowia należy porozmawiać, to zostałem odsądzony od czci i wiary jako człowiek chcący zawrócić bieg historii. A zakaz osiągania zysku w tym sektorze jest wprost zapisany w publicznej służbie zdrowia w wielu krajach o gospodarce rynkowej, jak np. w Wielkiej Brytanii czy krajach skandynawskich i do pewnego stopnia nawet USA, gdzie zyski podmiotów leczniczych są opodatkowane znacznie wyżej niż w każdym innym sektorze, poniekąd zmuszając tym samym te podmioty do tego, aby inwestowały wypracowany zysk z powrotem w podstawową działalność.
Po prawie 30 latach transformacji nie czas na eksperymenty w publicznej służbie zdrowia. Należy wykorzystywać wiedzę, doświadczenie innych dobrze działających systemów opieki zdrowotnej, a nie opierać się na emocjach czy nierealnych pomysłach.
Ma pan minister kompleksowy pomysł na reformę służby zdrowia? Tu i teraz?
Mocno podkreślam, że muszą to być działania w myśl zasad polityki opartej na dowodach. Mamy do dyspozycji wyczerpującą literaturę i wieloletnie doświadczenie krajów, które w reformach służby zdrowia znacznie nas wyprzedzają.
Jaki to ma być dla nas model?
Reformy Bismarcka w latach 50. XIX w. zapoczątkowały realizację nowej myśli – że zdrowie obywatela nie jest tylko jego prywatną sprawą, ale solidarnym zadaniem całego społeczeństwa. To zobowiązanie tych, którzy są zdrowsi i zamożniejsi wobec mniej zamożnych i chorych. W XX w. zostały wypracowane i są realizowane zasady, że jeśli ktoś jest chory, to trzeba się nim zająć; że zdrowie społeczeństwa to wspólne zadanie; że średnia długość życia obywatela to jest coś ważnego dla wszystkich, a nie tylko poszczególnych osób.
Dobrym modelem jest system brytyjski, który wprowadził w 1948 r. lord William Beverigde w formie Narodowej Służby Zdrowia (NHS). Oczywiście nie jest to rozwiązanie idealne, nie ma też możliwości dokładnego skopiowania go w całości i wprowadzenia w Polsce. Jest wiele rozwiązań w dobrze zorganizowanych krajach Europy Zachodniej i warto z nich skorzystać, a nie uczyć się na własnych błędach. Błędy kosztują przede wszystkim cierpienie ludzi, a zdarza się, że i życie.
Będziemy przechodzić od systemu powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego do budżetowego finansowania służby zdrowia. Spotykam się z zarzutem, że jest to powrót do PRL-u. Tymczasem takie rozwiązanie obowiązuje dziś w wielu krajach Europy Zachodniej, gdzie systemy powszechnej opieki zdrowotnej funkcjonują dużo sprawniej niż u nas, np. w Szwecji, Finlandii czy Wielkiej Brytanii.
Natomiast w Polsce, jeżeli minister zdrowia chce uporządkować system ochrony zdrowia między innymi poprzez usystematyzowanie własności szpitali (dzisiaj jest kilka podmiotów, które mogą być właścicielami publicznych szpitali w Polsce m.in.: Ministerstwo Zdrowia, Ministerstwo Obrony Narodowej, wyższe uczelnie, jednostki samorządu terytorialnego), to spotyka się z atakiem, że jest to zamach na świętość własności. Nie można zarzucić gospodarce Wielkiej Brytanii, że jest nierynkowa. Nikt pacjenta w brytyjskim szpitalu nie pyta, czy zapłacił jakąś składkę, tylko udziela mu medycznej pomocy.
Do publicznego systemu ochrony zdrowia wpływa ponad 70 mld zł rocznie, z roku na rok więcej, a większość Polaków nie doświadcza poprawy jakości usług medycznych, dostępności do procedur, lekarzy specjalistów. Z czego to wynika?
Ja bym nie dokonywał tak radykalnej oceny, że nic się nie poprawiło. Od 1999 r., kiedy wprowadzono powszechne ubezpieczenie zdrowotne, zwiększył się zarówno zakres świadczeń zdrowotnych, jak i ich jakość. Trzeba sobie zdać sprawę, że rosną także oczekiwania wobec służby zdrowia, rośnie świadomość społeczna. Społeczeństwo jest coraz starsze, jest coraz więcej chorób, które rozpoznajemy, czy których nie wyobrażamy sobie dzisiaj nie leczyć. Rzeczywiście jednak nie wszyscy obywatele mają równy dostęp do pomocy medycznej.
To zjawisko jest określane jako nierówności w zdrowiu.
Szanse na opiekę medyczną zależą od wielu czynników, m.in. od miejsca zamieszkania pacjenta, jego wykształcenia czy zasobności jego portfela. W Polsce, na tle krajów Europy Zachodniej, te nierówności w zdrowiu są bardzo widoczne. Konstytucja RP gwarantuje wszystkim obywatelom, niezależnie od ich sytuacji materialnej, równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych. I to jest pierwsze i najważniejsze zadanie ministra zdrowia, aby ta gwarancja była spełniona.
Darmowe leki dla Polaków 75+ to pierwszy krok w równym dostępie do leczenia? To „rozgrzewka” przed innymi projektami?
Równolegle prowadzimy wiele projektów. W przypadku 75+, ze względu na dosyć nieskomplikowane rozwiązania legislacyjne, projekt ten, będący także realizacją zapowiedzi wyborczych, można było wprowadzić najszybciej. Od września osoby, które ukończyły 75 rok życia odczują pozytywną zmianę podczas wizyty w aptece. Jestem głęboko przekonany, że darmowe leki dla tej grupy rodaków to coś niezmiernie ważnego. Polska wyróżnia się wśród krajów UE wysokimi dopłatami do leków. Mimo to, według najbardziej ostrożnych danych, blisko 17 proc. pacjentów nie wykupuje lekarstw. To także pacjenci z grupy 75+, którzy chorują częściej niż inni i rocznie potrzebują średnio około 40 opakowań medykamentów. Oszczędzanie na lekach w tej grupie, w konsekwencji kosztuje system opieki zdrowotnej znacznie więcej. To rozwiązanie ma także swoje uzasadnienie w Konstytucji RP.
Trwa opracowywanie listy „S”, na której znajdą się specyfiki najczęściej stosowane przez seniorów, już dziś kupowane w aptekach z 30- lub 50-proc. zniżką i przepisywane na receptę. Pacjenci na te leki wydają około 860 mln zł rocznie, a my dopłacimy do tej kwoty 560 mln zł w pierwszym pełnym roku obowiązywania ustawy, a w kolejnych dopłata ta będzie systematycznie wzrastać. Mówimy o dopłacie dla konkretnej grupy osób. To nie jest dla tych chorych symboliczna dopłata – pokryje ona ponad 60 proc. dotychczasowych dopłat do leków refundowanych. To są leki, bez których osoby 75+ nie mogą funkcjonować, po prostu żyć.
Jaki następny krok po darmowych lekach dla 75+?
Wiele projektów jest przedmiotem prac w Ministerstwie Zdrowia. Jeżeli chodzi o krok dalej w zakresie leków, to trwają prace nad dokumentem „Polityka lekowa Rzeczypospolitej Polskiej”. Będzie to dokument ramowy, zawierający najważniejsze postulaty do realizacji w ramach szeroko pojętej polityki lekowej. Nie można uznać, że obowiązujące obecnie ustawa refundacyjna i Prawo farmaceutyczne zawierają wystarczające mechanizmy regulujące tę dziedzinę.
Trwają też zaawansowane prace nad porządkowaniem stanu prawnego dotyczącego własności szpitali. Roboczo tę ustawę nazywamy dekomercjalizującą, chociaż wprost ona nie dekomercjalizuje ani nie nacjonalizuje placówek. Przedmiotem prac w zakresie tego rozwiązania prawnego jest wyeliminowanie mechanizmu polegającego na pozbywaniu się odpowiedzialności przez jednostki samorządu za szpitale, głównie szpitale powiatowe, poprzez ich komercjalizowanie, ewentualnie prywatyzowanie. Należy zatrzymać w tego typu placówkach sprzedaż większościowego pakietu akcji lub udziałów.
A co ze szpitalami, które za poprzedniego rządu zostały przekształcone w spółki prawa handlowego?
W takiej sytuacji spółka prawa handlowego musi pozostać podmiotem, który ma charakter publiczny. Nawet jeżeli będzie prywatyzowana, to większościowy pakiet udziałów musi pozostać w rękach władz samorządu. Dodatkowo wprowadzimy zasadę, że ewentualny zysk takiej spółki musi być przeznaczony wyłącznie na jej działalność podstawową, reinwestowany.
Czyli brak dywidendy dla udziałowców lub akcjonariuszy?
Chcę przekazać czytelny sygnał dla zarządzających szpitalami w Polsce – te placówki mają przede wszystkim realizować misję na rzecz pacjentów, a nie pracować na rzecz dodatniego wyniku finansowego, zysku. Zarządzających szpitalami trzeba uwolnić od zobligowania do robienia wszystkiego, często kosztem pacjentów, by tylko wypracować zysk. Szpital nie jest zwykłym przedsiębiorstwem, ale to też nie znaczy, że ma być zarządzany niegospodarnie. Samorząd terytorialny, który jest właścicielem danego szpitala, ma tak gospodarować środkami, aby zapewnić bezpieczeństwo zdrowotne pacjentom. Nie może być tak, że w razie kłopotów finansowych szpitala, pierwszym rozwiązaniem jest jego prywatyzacja.
Czy Ministerstwo Zdrowia ma receptę na dobrze funkcjonujący szpital?
Nie ma jednej recepty na to, aby całkowicie zapobiegać ujemnym wynikom finansowym szpitali. Ale są takie szpitale, które w formule państwowej dają sobie radę, mimo że mają nierentowne oddziały np. psychiatrię, a nie jedynie dochodową kardiologię czy ortopedię. W pierwszej kolejności należy zadać pytanie, czy długi nie wynikają przede wszystkim z niegospodarności i przeinwestowania.
Podobno na nowych inwestycjach zyskują pacjenci?
Jak już wspomniałem, w Stanach Zjednoczonych, najbardziej liberalnych pod względem gospodarki, obwiązują w służbie zdrowia zdrowe zasady – inwestycje są możliwe tylko wtedy, gdy mają uzasadnienie w tzw. mapie potrzeb zdrowotnych. Mamy w Ministerstwie przygotowane już dwie mapy zdrowotne: z zakresu onkologii i kardiologii.
Nie jest to rezultat lobby lekarskiego – onkologicznego i kardiologicznego?
Metodologia, według której powstają mapy, jest tak skonstruowana, by maksymalnie ograniczać możliwości lobbowania. Używane są kryteria, które będą pozwalały na ocenę, czy dana inwestycja w określonej placówce jest potrzebna, jaki będzie jej wpływ na istniejącą infrastrukturę. Na razie będzie to dotyczyło wszelkich inwestycji ze środków publicznych i europejskich, ale chciałbym, aby ta zasada docelowo była stosowana też przy kontraktowaniu świadczeń medycznych.
Mamy darmowy koszyk lekarstw dla 75+, w przygotowaniu: politykę lekową, zahamowanie prywatyzacji szpitali, racjonalne inwestycje. Co jeszcze zaproponuje rząd w tej kadencji w systemie publicznej opieki zdrowotnej?
Z dużych, systemowych zmian, za jedno z ważniejszych przedsięwzięć uznać można przygotowywanie projektu szczegółowej ustawy dotyczącej podstawowej opieki zdrowotnej.
Czy w tym projekcie znajdą się także uregulowania dotyczące gwarantowanych świadczeń zdrowotnych w ramach publicznej służby zdrowia?
Trwają intensywne prace dotyczące tzw. koszyka świadczeń. Bez jego szczegółowej weryfikacji trudno mówić o reformie systemu czy o wyraźnym zmniejszeniu kolejek. Koszyk przez lata tworzony był chaotycznie, znajduje się w nim wiele świadczeń, których nikt od dawna nie wykonuje.
Natomiast we wspomnianej ustawie zostaną zawarte uregulowania dotyczące zakresu kompetencji lekarza rodzinnego. Pracujemy nad rozwiązaniem, które funkcjonuje w wielu krajach Europy Zachodniej.
Czego ono dotyczy?
W nowoczesnych systemach ochrony zdrowia podstawowa opieka zdrowotna jest fundamentem systemu. Przed 20 laty była próba zorganizowania takiego systemu w Polsce – wzmocnienia roli lekarza rodzinnego i stworzenia wokół niego zespołu profesjonalistów z różnych dziedzin. I powinniśmy do tego rozwiązania wrócić. Dzisiaj lekarz rodzinny nie pełni roli, do której jest przygotowany i do której ma kwalifikacje.
Promocja zdrowia, profilaktyka i wczesne wykrywanie chorób, prowadzenie pacjentów z przewlekłymi chorobami, opieka paliatywna – te wszystkie zadania mogą należeć nie tyle do samego lekarza rodzinnego, co do zespołu zgromadzonego wokół lekarza rodzinnego, w skład którego wchodzić będzie pielęgniarka, położna, dietetyk, edukatorzy medyczni.
Czyżby pojawiła się szansa na realizację w Polsce dewizy Benjamina Franklina: „Uncja prewencji jest lepsza od funta leczenia”?
Obecnie pracujemy nad projektem ustawy, która będzie ten typ opieki zdrowotnej regulowała. Mam nadzieję, że to rozwiązanie wprowadzimy w życie w ciągu kilku miesięcy. Każdy obywatel, nie tylko ubezpieczony, będzie miał prawo do opieki zdrowotnej w ramach powszechnego systemu, a lekarz rodzinny będzie jego przewodnikiem w tym systemie, osobą koordynującą jego leczenie.
EWUŚ idzie do lamusa? I po co było tyle hałasu o nic?
Taka była wizja poprzedników. Tymczasem trzeba wiedzieć, że koszty funkcjonowania tego systemu ponosi nie tylko NFZ, ale także wszystkie placówki – utrzymanie systemu informatycznego, czas obsługi, dodatkowe zajęcie dla recepcjonistek, lekarzy itd. Ponadto, koncentrując się na zmianach systemowych, przypominam, że NFZ jako taki zniknie.
A co w zamian?
W zamian prawdopodobnie państwowy fundusz celowy. To rozwiązanie zawarte w ustawie o finansach publicznych. Fundusz celowy to fundusz powołany na mocy ustawy, którego przychody pochodzą ze środków publicznych, a koszty są ponoszone na realizację wyodrębnionych zadań państwowych. A zatem będzie on zasilany z różnego rodzaju podatków obywateli, a nie ze składki zdrowotnej.
A co z tzw. podatkiem Religi, z mocy którego poszkodowani podczas wypadków drogowych byliby leczeni z ubezpieczenia prywatnego, a nie środków publicznych? To także znaczące oszczędności dla publicznego systemu opieki zdrowotnej?
Pracujemy nad rozwiązaniem, aby z OC kierowców pojazdów komunikacyjnych były finansowane szkody na zdrowiu poszkodowanych podczas wypadków drogowych. Pieniądze z tych ubezpieczeń także byłyby przekazywane do państwowego funduszu celowego. Ten fundusz będzie bezpośrednio podlegał ministrowi zdrowia i stosownym agendom ulokowanym w każdym województwie.
Zatem jedna administracja zamieniona na inną?
Minister zdrowia będzie sprawował nadzór, ale decyzje będą podejmowane regionalnie. To wzmocni odpowiedzialność i funkcję lokalnych władz, które najlepiej znają zapotrzebowanie zdrowotne na danym terenie i to one będą odpowiedzialne za jego zabezpieczenie. Zatem wojewodowie staną się faktycznymi dysponentami i zarządcami środków przeznaczonych na podstawową opiekę zdrowotną obywateli ze swojego regionu.
Składka zdrowotna zniknie, a tę lukę zapełnią wyższe podatki?
Potrzebujemy na system ochrony zdrowia i opiekę nad wszystkimi obywatelami znacznie więcej pieniędzy niż dziś napływa do systemu. Państwowy fundusz celowy daje gwarancję, że środki przeznaczone na powszechny system opieki zdrowotnej nie będą przedmiotem sporu między ministrem zdrowia i ministrem finansów podczas ustalania budżetu państwa. To także będzie gwarancja określonego poziomu wydatków na służbę zdrowia bez względu na polityczne widzimisię.
W Czechach czy na Słowacji wydaje się na służbę zdrowia ze środków publicznych około 6,5 proc. PKB, a w Polsce około 4 proc. To już pokazuje, że brakuje pieniędzy w systemie. Pracujemy nad planem dochodzenia do właściwego poziomu nakładów na ochronę zdrowia. Wszystkie dodatkowe zadania, które są opracowywane w Ministerstwie, staramy się pokrywać już z budżetu państwa, a nie NFZ. Tak jest np. w przypadku dotacji do leków dla seniorów, planujemy także wprowadzenie finansowania szczepionek dla dzieci z budżetu państwa. To są te pierwsze kroki w reformowaniu powszechnego systemu opieki zdrowotnej.
Lepsze zdrowie jest priorytetem każdego z nas. Skoro „kołdra” jest za krótka, to można ją wydłużyć przez współpłacenie? Dodatkowe ubezpieczenia zdrowotne?
Nieuzasadnione jest oczekiwanie, że bez większego wysiłku finansowego obywatele będą otrzymywać więcej w opiece medycznej. Polska nie jest krajem biednym, plasujemy się w krajach średniozamożnych i nasze wydatki na zdrowie powinny być analogiczne jak w tych krajach. Oczekiwania muszą być także dopasowane do zmian struktury demograficznej społeczeństwa – jesteśmy coraz starsi. Trzeba więc wychodzić naprzeciw rzeczywistości.
Jestem przeciwnikiem współpłacenia. Konstytucja RP jasno określa, że nie może być żadnych ograniczeń w równym dostępie do świadczeń z opieki zdrowotnej. Doświadczenia ze współpłaceniem są różne. Nie jestem przekonany, że jest to sposób na rozwiązanie problemów w służbie zdrowia. Idea finansowania opieki przez współpłacenie na wyższym poziomie kłóci się z ideą solidaryzmu społecznego, a taki jest powszechny system. Oczywiście istnieją dobrze funkcjonujące rozwiązania oparte na współpłaceniu, np. w Skandynawii, gdzie płaci się do pewnego poziomu w rozliczeniu rocznym. Ale obecnie nie pracujemy nad takim modelem.
Prywatna opieka medyczna?
Taką opieką, w ramach abonamentów medycznych, objętych jest ponad milion osób. To rozwiązanie dla bardziej zamożnych Polaków, które gwarantuje komfort pewnych dodatkowych świadczeń. Nie prowadzimy obecnie w Ministerstwie Zdrowia prac ani nad współpłaceniem, ani nad dodatkowym ubezpieczeniem zdrowotnym.
Jestem przekonany, że działania, które podejmujemy w systemie powszechnej opieki zdrowotnej, doprowadzą do tego, że rzeczywisty, a nie deklarowany dostęp do świadczeń zdrowotnych poprawi się jeszcze za naszej kadencji.
Rozmawiała: Małgorzata Dygas
Zapraszamy do majowego wydania "Gazety Bankowej".