Zbrojeniowy szturm na 130 miliardów
Do rywalizacji o rekordowy budżet na modernizację uzbrojenia i wyposażenia Wojska Polskiego stanęli giganci zagraniczni i firmy polskie. Pierwsi mają kolosalny potencjał. Nasi producenci liczą, że języczkiem u wagi stanie się argument, iż rodzimy przemysł zbrojeniowy to kluczowe ogniwo w systemie obrony kraju
Od czasu zakupu w 2003 r. od Amerykanów 48 używanych myśliwców F-16 (Jastrząb) za niespełna 3 mld dol. (pożyczonych od Stanów Zjednoczonych), Wojsko Polskie nie miało takich środków na zbrojenia, jakimi dysponuje dziś, a właściwie od roku 2013 do 2022. MON planuje wydać na modernizację armii ok. 130 mld zł, czyli średnio po 11 mld zł na rok, z tego 60-70 proc. – jak pokazują statystyki – może trafić do polskiego przemysłu obronnego. Od tego roku zapisane w budżecie wydatki na armię sięgają co najmniej 2 proc. PKB, więc nie ma odwrotu – polska armia ruszyła na zakupy.
Helikopter w ogniu
Stare wojskowe porzekadło mówi, że zmiana decyzji jest dowodem na ciągłość dowodzenia. Jeszcze w 2012 r. plan był taki, że w latach 2017-2018 polska armia zostanie zasilona 70 śmigłowcami wielozadaniowymi. Szacunkowy koszt transakcji opiewał wówczas na 8 mld zł. Wraz z postępem prac nad programem zakupu śmigłowców, liczba maszyn skurczyła się do 50 sztuk, wzrosła za to wartość planowanych na ten cel wydatków – do ponad 13 mld zł.
Taka wiadomość dla załóg z dwóch lotniczych zakładów w Polsce (PZL Świdnik, w której udziały ma włosko-brytyjska spółka AugustaWestland i PZL Mielec zależny od amerykańskiej spółki Sikorsky Aircraft) była jak mikołajki w środku lata.
Krzysztof Krystowski, prezes zarządu i dyrektor zarządzający w PZL Świdnik, nie posiadał się z radości, licząc, że solidne zamówienie trafi do Świdnika. W rozmowie z dziennikarzami podkreślał wielokrotnie, że w Europie jest tylko pięć państw, które potrafią zaprojektować, wdrożyć do produkcji i wyprodukować śmigłowiec. Dzięki PZL Świdnik takim państwem jest też Polska – zachwalał. Na kontrakt śmigłowcowy liczyli też szefowie i załoga z Mielca, gdzie produkowane są słynne Black Hawki. Podobno klienci Sikorsky’ego życzą sobie, aby Black Hawki były wyprodukowane właśnie w Mielcu, gdyż gwarantuje to ich wysoką jakość.
Tymczasem wiosną zeszłego roku MON pod kierownictwem ministra Tomasza Siemoniaka zdecydował o zakupie 50 śmigłowców Caracal od trzeciego oferenta – francuskiego koncernu Airbus Helicopters. Oficjalnie, oferty z Mielca i Świdnika zostały odrzucone w powodu błędów formalnych w przysłanej dokumentacji. Nieoficjalnie mówi się w branży, że chodziło o to, by Polska nie naraziła się żadnemu z naszych sojuszników i żeby „wszyscy byli zadowoleni”: tarcza przeciwrakietowa będzie dla Amerykanów, dla Niemców okręty podwodne, których potrzebuje Marynarka Wojenna, zaś Francuzom przypadnie dostawa śmigłowców. Problem w tym, że ówcześni rządzący zapomnieli o korzyściach dla… krajowej gospodarki, o której mieli pamiętać, dokonując wyboru dostawcy. Innymi słowy plan modernizacji polskiej armii miał być realizowany z uwzględnieniem wspierania rodzimego przemysłu. Tyle, że Airbus Helicopters w Polsce niczego nie produkuje.
Na to padał argument: przecież w istocie PZL Świdnik i PZL Mielec to przedsiębiorstwa zależne od zagranicznych firm. Tak, ale w Polsce dają zatrudnienie i płacą podatki – replikowały związki zawodowe. Choć francuski producent współpracuje z zakładami remontowymi w Warszawie i Łodzi, nie są one przystosowane do szybkiego uruchomienia produkcji, więc pierwsze egzemplarze śmigłowców dla polskiej armii będą składane we Francji, a to oznacza realne straty dla polskiej gospodarki – podkreślają zgodnie eksperci i związkowcy. Airbus Helicopters zapowiedział, że w razie podpisania umowy na dostawy 50 śmigłowców w różnych wersjach, w ramach offsetu, w Polsce – przy montażu, produkcji podzespołów, produkcji elementów wyposażenia i integracji systemów – znajdzie zatrudnienie ok. 1250 osób m.in. w Radomiu, Dęblinie i Łodzi. To nie przekonuje związkowców i polityków PiS.
Patrioty(czne) gry
Podpisanie kontraktu z Francuzami uzależniono jednak od wyniku negocjacji offsetowych, które trwają z udziałem Ministerstwa Rozwoju, co podkreślają przedstawiciele MON. Na rynku trwają spekulacje, czy minister Antoni Macierewicz i obecne kierownictwo resortu obrony, które sceptycznie oceniało wybór francuskiej oferty dokonany przez poprzedników, sfinalizuje umowę, czy nie, i co będzie korzystniejsze dla Polski.
– Jeżeli obecne kierownictwo MON chciałoby się wycofać z zakupu Caracali, jest na to sposób bez zrywania rozmów i zawartej wstępnie umowy – mówi anonimowo ekspert od umów międzynarodowych, w tym umów wojskowych.
– Znając wcześniejsze stanowisko PiS ws. zakupu 50 śmigłowców od Airbus Helicopters, nie można tego wykluczyć. Jednak nie powinno się to odbyć z powodu niedogadania co do kształtu umowy offsetowej, która oczywiście jest warunkiem finalizacji przetargu. Jest inny sposób, bardziej bezpieczny, bo odsuwa niebezpieczeństwo ewentualnych pozwów ze strony francuskiej przeciwko Polsce za zerwanie umowy. A nie mam wątpliwości, że takie pozwy będą, jeśli nie dojdzie do porozumienia z Francuzami ws. offsetu, od którego uzależnione jest sfinalizowanie zakupu Caracali – mówi ekspert. – Dlatego radziłbym stronie polskiej, aby przeprowadzić negocjacje do końca i podpisać umowę offsetową. Jednak, żeby umowa offsetowa weszła w życie, musi ją zatwierdzić Rada Ministrów przez podjęcie stosownej uchwały. Tyle że rządu nikt do podjęcia takiej uchwały nie zmusi. Mieliśmy już taki precedens, że rząd polski nie podjął uchwały o zatwierdzeniu pewnej umowy prywatyzacyjnej, której stroną był zagraniczny inwestor. Sprawa trafiła przed międzynarodowy sąd arbitrażowy w Sztokholmie, gdzie Polskę oskarżono o zerwanie umowy. Pozew przeciw Polsce jednak oddalono, argumentując, że niepodjęcie uchwały zatwierdzającej umowę nie jest jej zerwaniem – tłumaczy ekspert.
Oby jednak przetarg na Caracale nie skończył się w stylu umowy offsetowej towarzyszącej zakupom F-16, która – delikatnie rzecz ujmując – nie wniosła do polskiej zbrojeniówki nic spektakularnie nowego. – I dobrze, żeby strona polska pamiętała o tym podczas negocjacji zamówienia na system obrony powietrznej średniego zasięgu, tzw. program Wisła, obejmujący zakup amerykańskich rakiet typu Patriot od firmy Raytheon – dodaje ekspert. Pierwsza wersja oferty była bowiem wyjątkowo niekorzystna dla Polski.
Branża specjalnego (prze)znaczenia
O tym, że zbrojeniówka powinna znajdować się w zakresie szczególnego zainteresowania rządzących, wiedzą na całym świecie. A lobbing najważniejszych polityków z USA, Francji i innych państw za rodzimym przemysłem jest aż nadto widoczny i bynajmniej nie traktowany nagannie. Przeciwnie, dobrze widziane jest wsparcie dla kluczowej dla bezpieczeństwa branży, bo obok bezpieczeństwa przekłada się zarówno na wzrost jej opłacalności i zabezpieczenie kraju, jak też istotny wzrost innowacyjności dla przemysłu i całej gospodarki. Jak podkreślił podczas warszawskiego Forum „Zmieniamy Polski Przemysł” Krzysztof Krystowski ze Świdnika, przemysł zbrojeniowy obok lotniczego i kosmicznego wprowadzają do gospodarki średnio 5-7-krotnie więcej nowych technologii niż inne branże. – W świecie oczywiste jest też, że silny przemysł zbrojeniowy ma znaczenie nie tylko ekonomiczne, ale stanowi też bardzo ważny element obronności kraju, więc warto zadbać o zachowanie równowagi w tym zakresie – tłumaczył.
Inny uczestnik Forum, Piotr Wojciechowski, prezes spółki WB Group z Ożarowa Mazowieckiego, podkreślał też, że w Polsce wciąż sztuczny jest podział na przemysł zbrojeniowy państwowy i prywatny. W przypadku firm takich jak Boeing, Bell czy KMW nie mówi się, że są prywatne czy państwowe, ale że są amerykańskie albo niemieckie. Stanowią istotny element systemu obronności kraju, a w razie zagrożenia to krajowe firmy zapewniają główne wsparcie armii – skwitował.
Wojciechowski wie, o czym mówi. W procedurze dostawy bezzałogowców (dronów) w programie Wizjer i Orlik, która jest w toku, ożarowianie konkurować będą z podmiotami państwowymi.
– Jesteśmy w przededniu złożenia oferty ostatecznej, dla nas jest to najważniejszy przetarg. W tym obszarze mamy jako jedyni w Polsce udokumentowane zdolności produkcyjne, technologie i sukcesy eksportowe. Ale niczego nie możemy być pewni. Skierowanie tego zamówienia do innego podmiotu (państwowego), który miałby dopiero tworzyć zdolności na licencji, byłoby marnowaniem czasu i dziesiątek milionów złotych, w tym kilkunastu z budżetu państwa. Dla nas byłaby to strata 15-letniego wysiłku stuosobowego zespołu – wylicza przedsiębiorca. I dodaje: – Zbudowanie tego potencjału, gdzie Polska ma producenta i eksportera bezzałogowców, można przeliczyć: to około 400 osobolat pracy.
Dobra wiadomość dla prywatnych firm zbrojeniowych jest taka, że pojawiły się pierwsze jaskółki potwierdzające, że powoli przebija się pogląd, iż polska zbrojeniówka to nie tylko sektor państwowy, ale i prywatny. Powstała po długich latach i dwóch etapach konsolidowania Polska Grupa Zbrojeniowa ma być otwarta na współpracę z prywatnymi firmami produkującymi specjalistyczne urządzenia dla wojska. Ba, podobno specjaliści z PGZ mają się uczyć od prywatnych firm, jak z sukcesem eksportować. A jest od kogo. Choćby WB Electronics, która od lat sprzedaje do wielu krajów swój sprzęt. Znany na świecie system łączności FONET (na licencji ożarowskiej spółki) zakupiła US Army, czyli największa armia świata. WB Group zakwalifikowała się również do finału procedury przetargowej na dostawę kilkuset bezzałogowców dla francuskiego wojska. Co ciekawe, może jej się to nie udać w Polsce…
Tymczasem nawet Unia Europejska bierze pod uwagę wyjątkowy status przemysłu zbrojeniowego w kontekście zapewnienia bezpieczeństwa. Jarosław Kruk, partner zarządzający w kancelarii Kruk i Wspólnicy zwraca uwagę na art. 346 ust. 1 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej.
– Mając na celu ochronę podstawowych interesów bezpieczeństwa państwa, pozwala on na zastosowanie środków uznanych za konieczne, wówczas, gdy owe środki nie wpływają negatywnie na warunki konkurencji w odniesieniu do produktów nieprzeznaczonych wyłącznie na cele wojskowe. Zapis ten oznacza, że w odniesieniu do sprzętu o poważnym wpływie na bezpieczeństwo państwa można nie stosować ustawy o zamówieniach publicznych oraz nie wymagać offsetu – wyjaśnia. – W praktyce, największe państwa europejskie wyróżniają swoje największe koncerny. Praktycznie niemożliwym jest np. we Francji, aby koncern zagraniczny bez współpracy z koncernem francuskim dostał duże zamówienie obronne, podobnie jest w Niemczech i Anglii. Trzeba uczyć się ich praktyki – kwituje mec. Kruk.
Silni w grupie
Nie od dziś wiadomo, że polscy politycy przy zakupach sprzętu wojskowego z danego kraju chcieliby sobie zapewnić solidne partnerstwo strategiczne i obronne naszych interesów na polu walki. To tak nie działa. Oczywiście, jak nie ma własnej produkcji, a jest kilku konkurentów, to można rozpatrywać też czynniki pozamerytoryczne, czytaj: polityczne. Nikt jednak rozsądny nie przedkłada rozgrywek dyplomatycznych nad ekonomię i interes własnej gospodarki. Nie sięga po ofertę zagraniczną, jeśli ma własnych producentów lub współproducentów. Nie marnuje potencjału własnego przemysłu, który trzeba potraktować jak element bezpieczeństwa kraju. U nas różnie z tym w przeszłości było, co widać w słabościach polskiej zbrojeniówki. Czy konsolidacja państwowych firm zbrojeniowych (trwająca ponad dekadę) w jedną Polską Grupę Zbrojeniową to zmieni?
– Powstały potencjał (60 spółek, 17,5 tys. zatrudnionych, 5 mld zł rocznych obrotów) predestynuje Grupę PGZ do roli narodowego koncernu zbrojeniowego, będącego krajowym liderem w zakresie wytwarzania, obsługi i remontowania techniki wojskowej niezbędnej dla zabezpieczenia potrzeb obronnych państwa – recytuje Bartłomiej Misiewicz, rzecznik prasowy MON. – Konsolidacja sektora obronnego posiada kluczowe znaczenie dla procesu modernizacji polskiej armii. Umożliwi bowiem bardziej efektywne wykorzystanie potencjału krajowego przemysłu obronnego w realizacji wieloletniego programu modernizacji technicznej Sił Zbrojnych – dodaje.
Pierwsze umowy już zostały podpisane. W tym na zakup za ponad 1 mld zł 79 samobieżnych przeciwlotniczych zestawów rakietowych Poprad, produkowanych przez państwową spółkę PIT-RADWAR. Spółkę, która jest jedyną (nie licząc Czech) z regionu CEE i jedną z 10 w całej Europie firmą, która zajmuje się systemami radiolokacyjnymi. Praktycznie wszystkie urządzenia radiolokacyjne pracujące w Siłach Zbrojnych RP to wyroby tandemu PIT i RADWAR. Wracając do Popradów, warto dodać, że będą uzbrojone w produkowane w Polsce rakiety bardzo krótkiego zasięgu – Grom i Piorun.
Ponad dwa razy większy kontrakt (2,4 mld zł) podpisano na modernizację 128 polskich czołgów Leopard 2A4 do standardu Leopard 2PL. Do konsorcjum wykonawców obok koncernu Rheinmetall (koproducenta czołgów i posiadacza licencji) wejdą PGZ, ZM Bumar -Łabędy oraz Wojskowe Zakłady Motoryzacyjne w Poznaniu. To – jak podkreślają eksperci – pozwoli Bumarowi utrzymać zdolność „czołgową”, a może nawet w przyszłości zaowocować jakimś kontraktem eksportowym na czołg „Twardy” lub chociaż odzyskaniem kontraktu na podwozie do armatohaubicy Krab z Huty Stalowa Wola (przejętego przez koreańskiego Samsunga). Lada moment 24 Kraby trafią na wyposażenie polskiej armii, kolejne w najbliższych latach. Poza tym mają duży potencjał eksportowy, co doskonale wpisuje się w nową strategię dla polskiego przemysłu obronnego, który powinien być najważniejszym ogniwem w systemie obrony Polski i mocnym motorem napędzającym innowacyjną gospodarkę.
Zapraszamy do przeczytania majowego wydania "Gazety Bankowej".
AUTORKA: Longina Grzegórska-Szpyt